Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Dlaczego w Afryce jest nędza i głód ?
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 12, 13, 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:44, 09 Lip 2014    Temat postu:

Wirus Ebola zaatakował w Afryce 50 kolejnych osób i uśmiercił 25

W Sierra Leone, Liberii i Gwinei odnotowano od 3 lipca 50 nowych przypadków gorączki krwotocznej Ebola i 25 zgonów na nią, co jest następstwem szerzenia się jej wirusa w rodzinach - poinformowała dziś w Genewie Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).

Według jej komunikatu, z najnowszych danych ministerstw zdrowia trzech wspomnianych państw wynika, że trwająca od lutego epidemia spowodowała tam łącznie 844 zachorowania i 518 zgonów. Od 3 lipca w Gwinei zmarły dwie kolejne ofiary wirusa Ebola, ale w ubiegłym tygodniu nie odnotowano w tym kraju żadnych nowych zachorowań. W Sierra Leone zarejestrowano od 3 lipca 34 nowe przypadki zachorowania i 14 zgonów, zaś w Liberii odpowiednio 16 i 9. "Liczby te wskazują, że aktywne szerzenie się wirusa ma tam nadal miejsce" - zaznacza komunikat.

Występując dziś na briefingu prasowym jeszcze przed opublikowaniem komunikatu rzeczniczka WHO Fadela Chaib wskazała, że do zarażania się wirusem dochodzi przede wszystkim przy opiekowaniu się osobami chorymi i na pogrzebach - czyli w kręgach rodzinnych. - Jeśli nie powstrzymamy transmisji (wirusa) w kilku punktach zapalnych w trzech krajach, nie będziemy mogli mówić, że kontrolujemy epidemię - ostrzegła.

...

Niestety znów Afryka cierpi ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:47, 09 Lip 2014    Temat postu:

Trucie Afryki, czyli jak wielkie koncerny składują na Czarnym Lądzie niebezpieczne odpady

"Szambo globalnej wioski" - tak Afrykę nazwał senegalski ekolog Haidar al-Ali i miał ku temu konkretne powody. Słabość władz tamtejszych krajów pozwala na bezkarne działania międzynarodowych korporacji z rocznymi dochodami przewyższającymi PKB państw Czarnego Lądu. Wielki biznes nie ma skrupułów, co dobitnie pokazuje historia kilkuletniego Kelvina z Kenii, u którego stężenie ołowiu we krwi ponad czterokrotnie przekracza wartość uznawaną za niebezpieczną dla życia. Przypadek chłopca jest tylko jednym z tysięcy dramatów, jakie przeżywa ludność, bezbronna w starciu z interesami potężnych firm, które upatrzyły sobie Afrykę na idealne składowisko niebezpiecznych odpadów.

Na pozór, Owino Uhuru przypomina dziesiątki innych kenijskich slumsów. Krzywe domki z ręcznie wylepianych cegieł, dachy z pordzewiałej blachy falistej i ścieki płynące wzdłuż udeptanych ścieżek. Nic niezwykłego w kraju, w którym 45 proc. obywateli żyje poniżej granicy ubóstwa.

Uhuru nie pamięta żadnych lepszych czasów. Nędza była, jest i jeszcze przez długi czas będzie jego codziennością.

Gdy w 2007 roku indyjska firma Metal Rafinery EPZ Ltd. zaczęła budować na obrzeżach slumsu hutę do recyklingu zużytych baterii i akumulatorów, wielu mieszkańców przez moment poczuło nadzieję. Nowy zakład oznaczał pracę. A tej zawsze było mało. O ile w ogóle była.

Niestety, huta okazała się dla Owino Uhuru przekleństwem. Trującym, zabójczym przekleństwem.

Wyciekająca skaza

Fabryka szybko wywołała kontrowersje. Kenijskie prawo nakazuje przedsiębiorcom przygotować raport na temat potencjalnego wpływu planowanych inwestycji na środowisko naturalne; jest to, teoretycznie, jeden z ważniejszych warunków otrzymania odpowiednich zezwoleń. Według najnowszego raportu Human Rights Watch, w przypadku Metal Rafinery lokalne władze z nieodległej Mombasy przymknęły w tej kwestii jednak oko. Oficjalnie - zależało im na "gospodarczym pobudzeniu regionu".

Ostatecznie firma przedstawiła swój raport. Sęk w tym, że huta działała już wtedy na pełnych obrotach.

Ku przerażeniu Owino Uhuru, zakład regularnie zakrywał niemal całą okolicę ciężkim, duszącym dymem - zwłaszcza w nocy. Przez nieszczelne mury budynku wylewała się brudna woda, która mieszała się ze źródłami używanymi przez trzy tysiące ludzi. Gdy pierwsi mieszkańcy zaczęli uskarżać się na ciągłe migreny, bóle brzucha oraz problemy z koncentracją i trawieniem, do slumsu ściągnęli specjaliści od pomiarów skażenia.

Badania przyniosły przerażającą konkluzję: prawie wszystko, od pyłu na dachach po glebę i wodę, zawierało niebezpiecznie dużo ołowiu, który jest jednym z metali odzyskiwanych podczas recyklingu baterii.

Co gorsza, jego podwyższone stężenie wykryto też w krwi dzieci.

- Jesteśmy biedni, ale to nie znaczy, że można nas truć - powiedzieli mieszkańcy osady i zaczęli domagać się interwencji. Gdy ich pisemne protesty spotkały się z milczeniem, postawili na uliczne demonstracje w Mombasie. Po jednej z manifestacji kilkoro najaktywniejszych działaczy trafiło do aresztu, by wkrótce usłyszeć zarzuty nawoływania do przemocy i organizacji nielegalnych zgromadzeń. Sąd odrzucił oskarżenia, lecz jedna z zatrzymanych kobiet, Phyllis Omido (pracowała jako rzeczniczka Metal Rafinery, gdy u jej syna stwierdzono zatrucie ołowiem), przez długi czas otrzymywała jeszcze anonimowe pogróżki.

Mimo represji, bunt mieszkańców Uhuru przyniósł pewien efekt - medialny szum zmusił władze do zbadania sprawy. Opublikowany pod koniec 2009 roku raport z rządowego śledztwa potwierdził to, o czym mówiono: Metal Rafinery nie przestrzegała podstawowych zasad bezpieczeństwa, a jej działalność miała faktycznie negatywny wpływ na zdrowie sąsiadów i środowisko. Huta została zamknięta. Lecz tylko na chwilę. Po kilku miesiącach ruszyła ponownie.

Jak pisze Human Rights Watch, właściciele zakładu nie wprowadzili praktycznie żadnych zmian. Przez mury ciągle przeciekała woda, kominy wyrzucały z siebie dławiący osad, a robotnicy narzekali na fatalne warunki pracy. Mając do dyspozycji jedną parę rękawic na miesiąc, bardzo często musieli przerzucać szkodliwe materiały gołymi rękoma. Ich szefowie nie pojawiali się za to na terenie obiektu bez pełnego stroju ochronnego. - Czasem mówili nam, że umrzemy obojętnie od tego, czy zostaniemy, czy odejdziemy, bo jesteśmy tutaj już tak długo - wspominał badaczom jeden z byłych pracowników. - Bardziej opłacało nam się więc pracować dalej - przyznał.

Według obrońców praw człowieka, co najmniej trzy osoby zatrudnione przez Metal Rafinery zmarły z powodu zatrucia ołowiem. Ale problemy zdrowotne związane z zanieczyszczeniem odczuwa znacznie więcej osób. Szczególnie zagrożone są dzieci, gdyż od najmłodszych lat narażone były na kontakt ze skażonym środowiskiem. Lucas Mgandi, lekarz pracujący w Uhuru, opisuje przykład Kelvina, w którego krwi odnotowano stężenie ołowiu ponad czterokrotnie przekraczające wartość uznawaną za niebezpieczną dla życia. - Cały czas boli go brzuch, narzeka na bóle stawów, klatki piersiowej, pleców i kręgosłupa - mówi dokumentalistom babcia chłopca. - Przy takich symptomach, następnym etapem może być śmierć - obawia się doktor Mgandi.

"Kenijski rząd powinienem przeprowadzić szerokie pomiary skażenia, oczyścić domy i miejsca publiczne w Owino Uhuru oraz wypłacić odszkodowanie osobom, które ucierpiały, ponieważ władze nie dopilnowały przestrzegania państwowych przepisów" - wzywa Human Rights Watch.

Choć apelom takim nie da się odmówić słuszności, wyegzekwowanie czegokolwiek może być dla mieszkańców slumsu niemożliwe. Na początku 2014 roku Metal Rafinery zamknęła hutę i opuściła Kenię. Jeśli Nairobi nie było w stanie pociągnąć jej do odpowiedzialności przez ostatnie lata, raczej nie będzie w stanie zrobić tego teraz. A trudno przypuszczać, by politycy wzięli winę na siebie.

Światowe wysypisko

Niestety, nie jest to pierwszy raz, gdy chciwość zagranicznych firm i słabość miejscowych władz pozwala bezkarnie zamieniać Afrykę w coś, co senegalski ekolog Haidar al-Ali nazywa "szambem globalnej wioski" - miejscem, do którego wywozi się to, co jest zbyt niebezpiecznie do pozostawieniu na własnym podwórku.

W latach zimnej wojny przymierające głodem lub rządzone przez zachłannych dyktatorów afrykańskie państwa nierzadko godziły się, w zamian za pożyczki i datki, na składowanie szkodliwych odpadów z USA i Europy. Już w 1988 roku "New York Times" pisał, że o ile restrykcyjne przepisy dotyczące ochrony środowiska potrafią wyśrubować koszty utylizacji chemicznych lub radioaktywnych odpadów na Zachodzie do 2,5 tys. dolarów za tonę, tak w Afryce niektóre rządy zadowalały się politycznymi przysługami i łapówkami, a oficjalne ceny ustalały na poziomie kilku dolarów za tysiąc kilogramów. Rezultat był do przewidzenia: od Maroka po Zambię, niemal na całym kontynencie wyrastały dzikie wysypiska nierzadko bardzo szkodliwych materiałów.

Dzięki rosnącej świadomości ekologicznej i wysiłkom organizacji międzynarodowych, w 1992 roku w życie weszła Konwencja Bazylejska. Jednym z jej głównych założeń była ochrona ubogich państw przed zalaniem niebezpiecznymi odpadami z rozwiniętych krajów. Choć dokument stanowił krok we właściwym kierunku i do dzisiaj zebrał ponad 180 podpisów (z ważnym wyjątkiem USA), nie wyeliminował problemu do końca. Nawet jeśli zachodnie rządy trzymały się ustalonych zasad, upilnowanie międzynarodowych koncernów było - i jest - już znacznie trudniejsze. Do najjaskrawszych przykładów należy to, co wydarzyło się na Wybrzeżu Kości Słoniowej.

Wieczorem 19 sierpnia 2006 roku mieszkańcy Abidżanu, finansowej stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej, poczuli bardzo intensywny zapach – "połączenie smrodu zgniłych jajek i ropy". Odór nie zniknął ani następnego ranka, ani dzień później. Był zapowiedzią katastrofy.

Jak wykazało śledztwo Amnesty International i Greepeace, parę miesięcy wcześniej holenderski koncern Trafigura rozpoczął oczyszczanie nierafinowanej ropy, którą zakupił po okazyjnej cenie w Meksyku. Szukając oszczędności, korporacja zdecydowała się zrobić to przy pomocy sody kaustycznej. Efektem było powstanie ogromnej ilości toksycznych, siarkowych odpadów.

Pozbycie się takiego ładunku nie jest ani proste, ani tanie - zgodnie z europejskim prawem, muszą zajmować się tym wysoce wyspecjalizowane firmy.

Gdy w czerwcu 2006 roku odpowiedni amsterdamski utylizator poznał prawdziwą zawartość odpadów, wycenił swą usługę na ponad 600 tysięcy dolarów. Choć Trafigura miała zarobić ponad dziesięć razy więcej na pojedynczym transporcie oczyszczonego paliwa, kwota ta wydała jej się zbyt wysoka.

Nim holenderskie władze zdążyły zareagować (międzynarodowe konwencje zobowiązywały je do upewnienia się, że odpady zostaną usunięte w bezpieczny i legalny sposób w Europie), wynajęty przez firmę tankowiec Probo Koala popłynął dalej. Kilka tygodni później znalazł się u wybrzeży wymęczonego wojną domową Cote d'Ivoire. Tam Trafigura dogadała się z lokalnym przedsiębiorstwem Campagnie Tommy, które zgodziło się pozbyć problemu za 15 tysięcy dolarów. Holenderski gigant nie wnikał w szczegóły. Ale i nie poinformował Iworczyków, o jak bardzo toksyczne substancje chodzi.

19 sierpnia ciężarówki Campagnie Tommy rozlały odpady z Probo Koala w kilkunastu miejscach wokół Abidżanu. Czteromilionowe miasto zaczęło się dosłownie dusić; kraj stanął w obliczu największego kryzysu ekologicznego w swej historii. Drażniący nozdrza zapach utrzymywał się przez kilka miesięcy, a pola i stawy wokół miejsc, gdzie trafiły naftowo-siarkowe pomyje, były tak skażone, że nie nadawały się do użytku. W ciągu pierwszych tygodni blisko 100 tysięcy osób potrzebowało pomocy medycznej, ponad 80 musiało być hospitalizowanych. Według organizacji międzynarodowych i iworyjskich władz, toksyny zabiły co najmniej 18 ludzi.

Reporterzy BBC opisywali również tragedie kobiet, które poroniły po kontakcie z trującymi oparami. - Efekty będą odczuwalne przez lata. Te substancje, w takich stężeniach, były po prostu żrące. A uszkodzonych płuc, wątroby czy nerek nie da się odbudować - tłumaczył dziennikarce brytyjskiej stacji John Hoskins, toksykolog z Królewskiego Towarzystwa Chemicznego.

Choć przez następne lata Trafigura musiała tłumaczyć się przed sądami w WKS, Wielkiej Brytanii i Holandii, dzięki ugodom i wypłaceniu ponad 200 mln dolarów odszkodowań firma przeszła przez burzę bez większego szwanku - zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w 2006 roku jej roczny obrót był prawie trzykrotnie wyższy od iworyjskiego PKB (45 do 18 mld dolarów; pięć lat później wynosił już 122 mld). Do więzienia trafiły zaledwie dwie osoby: szef Campagnie Tommy i miejscowy pośrednik. Abidżańczycy, podobnie jak dziś mieszkańcy Owino Uhuru, musieli nauczyć się żyć z konsekwencjami pogardy, z jaką szefowie zagranicznych firm odnieśli się do ich zdrowia.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

...

I MACIE WASZ UKOCHANY ZAHUT ! BIEDNĄ AFRYKĘ NISZCZĄ ! ZA WSZYSTKO ODPOWIEDNIE !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:40, 15 Lip 2014    Temat postu:

WHO: ponad 600 ofiar śmiertelnych wirusa Ebola w Afryce Zachodniej


Lekarze bez Granic walczą z epidemią wirusa Ebola -

Epidemia gorączki krwotocznej Ebola w Afryce Zachodniej spo­wodowała już 964 zarażenia i 603 zgony - podała Światowa Orga­nizacja Zdrowia (WHO). Tylko w zeszłym tygodniu zmarło 68 osób. Epidemia od lutego atakuje Gwineę, Liberię i Sierra Leone.

Jak poinformował rzecznik Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) Daniel Epstein, mimo że wydawało się, iż w Gwinei spada liczba zachorowań, w ciągu ostatnich czterech dni odnotowano sześć przypadków zarażeń i trzy zgony. W efekcie liczba zarażo­nych w tym kraju wzrosła do 406 osób, z których 304 to ofiary śmiertelne.

Przedstawiciele WHO wyrażają zaniepokojenie, że mieszkańcy dotkniętych epidemią krajów wciąż odprawiają na obszarach wiejskich tradycyjne pogrzeby, podczas których myje się zwłoki i całuje nieboszczyka. Takie rytuały przyczyniają się do rozprze­strzeniania się choroby.

Epstein wyraził także nadzieję, że w najbliższym tygodniu za­cznie działać powołany w Konakry, stolicy Gwinei, ośrodek współpracy ds. epidemii, którego celem jest koordynacja działań i wsparcia technicznego dla krajów dotkniętych epidemią.

Po raz pierwszy w historii epidemia wirusa Ebola atakuje kraje Afryki Zachodniej. Dotychczas występowała przede wszystkim w Afryce Środkowej.

Ebola - ostra choroba zakaźna wywołana przez wirusa o tej samej nazwie, przenoszona przez dotyk i płyny ustrojowe - wywo­łuje u chorego bardzo wysoką gorączkę, bóle głowy i mięśni, zapa­lenie spojówek i ogólne wyczerpanie, a w kolejnym stadium - wy­mioty, biegunkę oraz wewnętrzne i zewnętrzne krwotoki. W ok. 90 proc. przypadków zachorowanie prowadzi do śmierci. Na wi­rusa Ebola nie ma szczepionki ani leku.

...

Umeczona Afryka .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:32, 19 Sie 2014    Temat postu:

WHO: już 1229 ofiar epidemii Eboli w Afryce

Epidemia gorączki krwotocznej w czterech krajach Afryki Zachodniej - Gwinei, Liberii, Sierra Leone i Nigerii - zabiła już 1229 osób - ogłosiła Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Odnotowano ogółem 2240 przypadków zarażenia wirusem Ebola.

WHO podała też, że wraz ze Światowym Programem Żywnościowym (WFP) pracuje nad dostarczeniem żywności dla miliona ludzi, którzy mieszkają na obszarach objętych kwarantanną w Gwinei, Liberii i Sierra Leone.

...

Niestety ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:12, 23 Sie 2014    Temat postu:

WHO: skala epidemii eboli większa niż to wynika ze statystyk

Liczba ofiar eboli w Afryce Zachodniej sięgnęła 1427 na 2615 rozpoznanych przypadków zachorowań - poinformowała w piątek Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).

W krajach dotkniętych epidemią - Gwinei, Liberii, Nigerii i Sierra Leone - zmarło kolejnych 77 osób.

Wcześniej w piątek WHO podała, że rozmiary epidemii eboli w Afryce Zachodniej są niedoszacowane, ponieważ wielu chorych jest ukrywanych przez rodziny. Za szczególnie katastrofalną pod tym względem uznano sytuację w Sierra Leone i w Liberii.

Ludzie są przekonani, że na gorączkę krwotoczną powodowaną przez wirusa ebola i tak nie ma lekarstwa i że dla śmiertelnie chorych lepiej jest móc przynajmniej umrzeć w domu - wskazała WHO.

Eksperci od dawna zakładają, że w przypadku ofiar eboli faktyczna liczba ofiar jest znacznie wyższa, niż wynikałoby to z oficjalnych statystyk. Teraz obawy te potwierdza WHO. "Na wsiach pali się zwłoki, nie informując służby zdrowia i bez ustalania przyczyny zgonu" - wskazano w piątkowym oświadczeniu. Ludzie z objawami chorobowymi często nie zgłaszają się do lekarza, obawiając się, że trafią do ośrodków objętych kwarantanną i dopiero tam zarażą się ebolą. Większość ludzi obawia się też stygmatyzowania i społecznego odrzucenia pacjentów i ich rodzin w przypadku potwierdzenia eboli.

Wiele placówek służby zdrowia zostało zamkniętych. - Strach sprawia, że pacjenci się nie zgłaszają, a personel medyczny ucieka - głosi oświadczenie. W niektórych regionach Liberii, w tym w Monrowii, opieka medyczna jest praktycznie sparaliżowana.

...

Niestety


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:10, 28 Paź 2014    Temat postu:

Kofi Annan: epidemia eboli to efekt lekceważenia i zaniedbania Afryki przez świat

Były sekretarz generalny ONZ Kofi Annan uważa, że trwająca epidemia eboli to efekt lekceważenie i zaniedbania Afryki przez państwa świata. - Gdyby zdarzyło się to gdziekolwiek indziej niż w Afryce, reakcja byłaby szybsza. Gdyby epidemia wybuchła w którymś z krajów Zachodu, już mielibyśmy szczepionkę - uważa, pochodzący z Ghany, Kofi Annan.

Zdaniem byłego sekretarza ONZ, kluczem do zwalczenia epidemii i uniknięcia podobnych zdarzeń w przyszłości jest współpraca międzynarodowa. - Musimy współpracować, bo dzisiejszy świat jest światem współzależności. Wybuch epidemii z którejkolwiek jego części oznacza dziś, że mieszkańcy pozostałych nie mogą dłużej czuć się bezpieczni - ocenia były sekretarz ONZ.

Według najnowszych danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) od wybuchu obecnej epidemii w marcu wirusem Ebola zaraziło się ponad 10 tys. osób, z których blisko połowa zmarła.

...

Tak ale Afryka ma skonczyc z syndromem zebraka . Od siebie tez treba wymagac ... CHOCBY INNI NIE WYMAGALI ! Jan Pawel II .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:57, 31 Paź 2014    Temat postu:

AP: kraje dotknięte epidemią eboli czują się porzucone przez Afrykę

Ok. pięć tys. ludzi zmarło na ebolę, odkąd w marcu w Afryce Zachodniej wybuchła bezprecedensowa epidemia tego niebezpiecznego wirusa. Mimo to zdecydowana większość państw Afryki wciąż nie kwapi się z pomocą dla krajów zmagających się z zarazą - pisze agencja AP.

Szefowa Unii Afrykańskiej Nkosazana Dlamini-Zuma dopiero w ubiegłym tygodniu, osiem miesięcy po wybuchu epidemii, odwiedziła kraje zmagające się z epidemią śmiercionośnego wirusa. Ani jeden kraj z Afryki nie figuruje na ONZ-owskiej liście darczyńców na rzecz walki z ebolą. Obietnice wysłania 2000 pracowników medycznych z państw afrykańskich wciąż pozostają bez pokrycia - wylicza agencja Associated Press we wtorek.

Słowo "ebola" w ogóle nie pojawiło się na poświęconym sprawom bezpieczeństwa posiedzeniu Parlamentu Panafrykańskiego w ubiegłym tygodniu, choć miesiąc wcześniej Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznała ten wirus za "zagrożenie dla międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa".

Milczący ostracyzm i brak solidarności krajów afrykańskich z państwami dotkniętymi najgorszą znaną epidemią eboli sprowokowały delegacje Liberii i Sierra Leone do publicznego protestu na posiedzeniu Parlamentu w RPA. - (Delegaci) powiedzieli, że nikt nie chce z nimi rozmawiać o eboli, a kraje takie jak Liberia czują się pozostawione same sobie przez resztę Afryki i odcięte od reszty kontynentu - relacjonował obecny na spotkaniu ekspert.

Poza kilkoma wyjątkami - RPA, Ugandą czy Demokratyczną Republiką Konga - rządy krajów afrykańskich i regionalne instytucje angażują się w walkę z ebolą w stopniu minimalnym, odpowiedzialność za opanowanie epidemii spychając na społeczność międzynarodową.

"Ebola nas zaskoczyła - przyznała Dlamini-Zuma na spotkaniu z szefami ONZ i Banku Światowego. - Z perspektywy czasu stwierdzamy, że na wszystkich szczeblach reagowaliśmy (...) zbyt opieszale, a nasze odruchowe reakcje nie zawsze okazywały się pomocne".

Na forum biznesowym, które odbyło się w październiku w Brukseli, prezydent Afrykańskiego Banku Rozwoju Donald Kaberuka przekonywał, że ebola to przede wszystkim problem Afryki. - Zanim zaczniemy polegać na pomocy międzynarodowej, musimy zachęcić Afrykanów do działania - mówił.

Kierowana przez niego instytucja to po Banku Światowym największy ofiarodawca na rzecz funduszu ONZ na walkę z ebolą; dotychczas przeznaczyła na ten cel 45,4 mln USD i obiecała kolejne 17,4 mln. Dla porównania Unia Afrykańska - która jako główna organizacja na kontynencie zdaniem wielu powinna była od początku przewodzić walce z ebolą - złożyła dotąd tylko mglistą deklarację na sumę 700 tys. USD.

Rzecznik Unii Afrykańskiej Jacob Enoh Eben podaje, że dotychczas różne kraje afrykańskie zobowiązały się wysłać w region epidemii 2000 ochotników. Przyznaje jednak, że nie wie, kiedy "te deklaracje zostaną spełnione". Ale i tak 2000 pomocników to kropla w morzu potrzeb; UE informowała kilka dni temu, że do powstrzymania epidemii trzeba szybko zmobilizować blisko 40 tys. lekarzy, pielęgniarek i personelu pomocniczego.

Brak zdecydowanej odpowiedzi państw afrykańskich na kryzys związany z ebolą "świadczy o kruchości Unii Afrykańskiej, która ocalenia przed katastrofą oczekuje od społeczności międzynarodowej" - ocenia delegatka Sierra Leone w Parlamencie Panafrykańskim Isata Kabla.

Według najnowszych danych WHO ebolą zaraziło się już ponad 13,7 tys. osób, a zmarło ok. 5 tys. WTO zastrzega, że dane te nie uwzględniają znaczącej zapewne liczby nieznanych lub niezgłoszonych przypadków eboli. Najwięcej ludzi zmarło w Gwinei, Sierra Leone i Liberii.

>>>

Nie ma solidarnosci w Afryce ...Zreszta trudnio o nia wsrod glodnych biednych itp .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:58, 13 Lis 2014    Temat postu:

Kenia: tradycja zakazana przez prawo. Dziewczęta obrzezane kawałkiem szkła

Choć obrzezanie dziewcząt zostało zakazane we wschodniej Kenii przed trzema laty, a odprawianie rytuału zagrożone jest dożywotnim więzieniem, w niektórych regonach kraju młode kobiety nadal poddawane są bolesnemu zabiegowi, który ma wprowadzić je w dorosłe życie.

- To tradycja, która praktykowana jest u nas od zawsze - mówi dla Reuters ojciec jednej z dziewczynek, pochodzący z odizolowanej społeczności Pokot, zamieszkującej tereny wschodniej Kenii.

Przed przystąpieniem do rytuału, nastolatki ubrane w kolorowe chusty zbierają się w słomianych chatach razem z kobietami ze starszyzny. Śpiewają i tańczą wokół ognisk. Później uczestniczą w bolesnym rytuale, który ma wprowadzić je w dorosłe życie.

- Dziewczęta poddawane są obrzezaniu, aby mogły wyjść za mąż. Jest to dla nich przejście z okresu dzieciństwa w okres kobiecości - mówi członek społeczności Pokot, który jednak chce zachować anonimowość, aby nie narazić się na sankcję ze strony rządu.

Samo obrzezanie przeprowadzane jest w złych warunkach sanitarnych, przy użyciu dowolnego ostrego narzędzia. Często są to zwykłe żyletki, nożyczki, czy kawałek szkła. Zabieg ma zredukować u dziewcząt pożądanie seksualne.

Przed trzema laty władze Kenii zakazały w kraju praktykowania tej szokującej tradycji. U obrzezanych dziewcząt często dochodzi do krwotoku, szoku, a w późniejszych latach problemów przy porodzie.

Kenijskie prawo za śmierć obrzezanej dziewczynki przewiduje nawet dożywocie. Mimo tego niektóre społeczności nie chcą zrezygnować z tego starego rytuału. Dla kobiet ze społeczności Pokot jest dowodem ich siły.

- Cierpienie sprawi, że moja córka będzie silniejsza. W ten sposób może pokazać reszcie plemiona, że pokonała ból. Jestem z niej dumna - mówi matka jednej z dziewczynek.

Po odprawieniu obrzędu młode kobiety ubierane są w zwierzęce skóry, a ich ciała maluje się białą farbą.

Według UNICEF-u w 29 krajach w Afryce i na Bliskim Wschodzie żyje obecnie ponad 125 mln obrzezanych kobiet.

>>>

Nie wszystkie tradycje nalezy kultywowac .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:54, 19 Gru 2014    Temat postu:

DR Konga: prezydent Kabila wyprasza siły ONZ

Po władzach Sudanu, które niedawno zażądały wycofania ze swojego kraju wojsk pokojowych ONZ, podobne życzenie wyraziło DR Konga. Prezydent Joseph Kabila nie chce, by ONZ i Zachód przeszkadzały mu w ubieganiu się – wbrew prawu – o kolejną prezydencką kadencję.

"Pora się wam zbierać" – obwieścił błękitnym hełmom 43-letni Kabila, przemawiając w połowie grudnia w parlamencie. Tłumaczył, że w jego kraju, wstrząsanym od połowy lat 90. barbarzyńskimi wojnami, w których zginęło 4-5 mln ludzi, co czyni kongijską wojnę najkrwawszą od II wojny światowej, panuje już spokój. Przyznał, że w niektórych regionach kraju wciąż działają niewielkie ugrupowania rebeliantów, ale nie zagrażają już istnieniu kongijskiego państwa, a ich obecność nie może być usprawiedliwieniem dla utrzymywania w DR Konga 20-tysięcznej obcej armii.

Na zakończenie Kabila przypomniał zagranicznym sojusznikom, że DR Konga jest suwerennym państwem i nie pozwoli wtrącać się w swoje sprawy. "Chętnie posłuchamy dobrych rad, ale nie zniesiemy, by nam cokolwiek dyktowano" – zagroził.

Kabila stroni od publicznych wystąpień i już choćby z tego powodu jego przemówienie uznano w Kinszasie za wydarzenie. Polityczni przeciwnicy prezydenta wywnioskowali zaś, że choć konstytucja mu tego zabrania, w 2016 roku będzie ubiegał się o kolejną, trzecią kadencję, a wyprasza z kraju ONZ i Zachód, by nie przeszkadzały mu łamać panującego prawa.

DR Konga, jeden z największych krajów Afryki, od pierwszych dni swojego niepodległego bytu uchodzi za przykład państwa upadłego. Kraj był takim zresztą zanim w 1960 roku ogłosił niepodległość. Jako prywatna własność króla Belgów Leopolda DR Konga zyskało niechlubne miano "jądra ciemności", gdzie żądza zysku i władzy popycha ludzi do popełniania najgorszych zbrodni.
Niemal nazajutrz po ogłoszeniu niepodległości, w DR Konga wybuchła pierwsza z wojen, która wyniosła do władzy pozostającego na garnuszku CIA wojskowego kacyka Mobutu Sese Seko. Podczas swoich prawie 30-letnich rządów traktował kraj jak prywatny folwark i doprowadził do jego całkowitego upadku. Panowaniu Mobutu położył kres ojciec obecnego prezydenta Laurent-Desire Kabila, który dzięki wsparciu sąsiednich Rwandy, Burundi i Ugandy wywołał partyzancką wojnę i w 1997 roku obalił tyrana.

Laurent-Desire Kabila, choć rządził krótko, gdyż zginął w zamachu w 2001 roku, okazał się dyktatorem nie ustępującym Mobutu, a przywódcą jeszcze fatalniejszym. Przeciwko niemu wybuchła nowa rebelia, która przerodziła się w największą wojnę współczesnej Afryki. Wspierając Kabilę bądź rebeliantów wzięło w niej udział prawie tuzin ościennych państw.

Właśnie żeby przerwać tę ludobójczą wojnę, pod koniec lat 90. ONZ posłała do DR Konga jedną z najliczniejszych w swej historii armię błękitnych hełmów. Żołnierze ONZ mieli pilnować wymuszonego na kongijskich watażkach rozejmu.

Beneficjentem pokoju stał się syn Kabili, Joseph, który jako 31-letni polityczny młokos objął władzę po śmierci ojca. Pokój zaprowadzony przez ONZ umożliwił przeprowadzenie w 2006 roku pierwszych od niepodległości wolnych wyborów, których zwycięzcą okazał się właśnie Kabila. Pięć lat później wygrał kolejną elekcję. W zeszłym roku wojska ONZ, mając na to specjalną zgodę Rady Bezpieczeństwa, porzuciły rolę biernych żandarmów i jako oddziały szturmowe rozgromiły na wschodzie kraju zagrażającą Kabili rebelię. Jego rządom zagraża już tylko konstytucja.

Napisana i przyjęta pod kuratelą Zachodu ustawa zasadnicza ogranicza liczbę prezydenckich kadencji do dwóch i zakazuje poprawiania tego zapisu. W 2016 roku Kabila powinien więc odejść. Na próżno jednak przywódcy Zachodu domagają się od Kabili zapewnienia, że wzorem innych przywódców z Afryki nie spróbuje obejść prawa, by rządzić dalej, ciesząc się pokojem, zapewnionym przez błękitne hełmy. Stacjonowanie sił pokojowych w DR Konga kosztuje ONZ co najmniej miliard dolarów rocznie.

Zachodni przywódcy liczyli, że ostrzeżeniem dla Kabili stanie się uliczna rewolucja w Burkina Faso, która wybuchła, gdy panujący od ponad ćwierć wieku prezydent próbował złamać prawo i ubiegać się o kolejną kadencję. Ale kiedy kongijska opozycja spróbowała jesienią przeprowadzić demonstrację siły na ulicach 10-milionej Kinszasy, na jej wezwanie wyszło ledwie kilka tysięcy ludzi.

Opozycja w DR Konga jest biedna, beznadziejnie skłócona i nie ma polityka, który cieszyłby się wystarczającym poważaniem i charyzmą, by zagrozić prezydentowi. Ostatni z opozycyjnych weteranów, Etienne Tshisekedi (w 2011 roku wygrałby z Kabilą, gdyby opozycja nie rozproszyła między siebie głosów sprzeciwu), który walczył jeszcze przeciwko Mobutu, ma już 81 lat i więcej czasu spędza na leczeniu w Belgii niż w DR Konga.

Lata sprawowania władzy nauczyły Kabilę politycznych sztuczek. W grudniu, wzorując się na Mobutu, doprowadził do rozłamów i kłótni wśród opozycji, powołując część jej przywódców do nowego rządu, który ogłosił rządem zgody narodowej. Przeprowadził też czystkę w wojsku, obsadzając na dowódczych stanowiskach swoich lojalistów.

Personalne roszady, a także fakt, że Kabila opóźnił wybory lokalne i spis powszechny, są dla opozycji niezbitym dowodem, że wbrew konstytucji i dobrodziejom z Zachodu Kabila zamierza przedłużyć swoje panowanie. Obawiając się, że może to nie przypaść do gustu ONZ i Zachodowi, Kabila próbuje się ich pozbyć, zaś wsparcia szukać u bogaczy z Chin, Angoli i RPA, między których już dziś rozdziela górnicze koncesje.

...

Kanibale podnosza glowe ! NADCHODZI FALA NOWYCH LUDOBOJSTW ! PIEKLO W AFRYCE !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:54, 28 Gru 2014    Temat postu:

W Afryce Zachodniej malaria zabija więcej ludzi niż ebola

Walka o zahamowanie epidemii gorączki krwotocznej ebola negatywnie odbiła się na walce z malarią - której można zapobiec i którą można leczyć, a która zabija co najmniej kilkadziesiąt razy więcej ludzi niż wirus ebola.

Na malarię co roku zapada ponad 220 mln osób, a umiera 1-3 mln. Jest to najczęstsza na świecie choroba zakaźna.

Lekarze w mieście Gueckedou w Gwinei, niedaleko miejscowości w tropikalnej dżungli, gdzie rok temu wirus ebola zaczął zabijać ludzi, mówią, że musieli zaprzestać nakłuwania ludziom palców w celu pobrania krwi do badań na obecność pierwotniaków wywołujących malarię.

W Czarnej Afryce na malarię zapadają głównie dzieci poniżej 5. roku życia. W Gwinei jest ona według organizacji amerykańskiej organizacji dobroczynnej Nets for Life główną przyczyną zgonów dzieci w tym wieku i drugą po AIDS przyczyną śmierci dorosłych.

Jak twierdzi doktor Bernard Nahlen, wicedyrektor amerykańskiej inicjatywy prezydenckiej w sprawie malarii (U.S. President's Malaria Initiative), spadek aż o 40 proc. zarejestrowanych przypadków malarii w Gwinei wcale nie jest dobrą wiadomością. Przyczyna tak dużego spadku leży bowiem najprawdopodobniej w tym, iż ludzie są zbyt przestraszeni, by udać się do punktów opieki zdrowotnej, i w rezultacie nie dostają leków na malarię.

- Byłoby wielką porażką dla wszystkich zaangażowanych, gdyby na malarię zmarło wielu ludzi podczas epidemii eboli - powiedział Nahlen. - Byłbym zaskoczony, gdyby nie doszło do wzrostu liczby zgonów z powodu malarii w trakcie tego wszystkiego, i oczywiście zgonów małych dzieci.

W Gwinei dane są zawsze szacunkowe - pisze agencja AP. Połowa z 12 mln mieszkańców nie ma tam dostępu do ośrodków zdrowia i zgony nie są rejestrowane. W zeszłym roku na malarię umarło około 15 tys. Gwinejczyków, z czego 14 tys. to dzieci poniżej 5. roku życia - podaje organizacja dobroczynna Nets for Life Africa z siedzibą w Nowym Jorku. Dostarcza ona działających owadobójczo moskitier.

W porównaniu z malarią na ebolę według statystyk WHO zmarło w Gwinei około 1600 osób.

Wiele z symptomów zachorowań jest jednakowych i przy eboli, i przy malarii. Malaria roznosi się poprzez ukąszenia komarów, podczas gdy ebola wyłącznie poprzez kontakt z płynami ustrojowymi osób zakażonych. Stąd bierze się strach lekarzy przed pobieraniem próbek krwi do badań na obecność pasożytów wywołujących malarię.

Natomiast ludzie cierpiący na malarię boją się, że obejmie ich kwarantanna w ośrodkach dla chorych na ebolę, a z kolei ośrodki zdrowia nieprzygotowane do leczenia eboli odsyłają pacjentów z objawami podobnymi do eboli - mówią lekarze.

Dane WHO z Gueckedou wskazują, że u 24 proc. ludzi, którzy zgłosili się tam w październiku z gorączką, zdiagnozowano wirusa ebola i również malarię, a u 33 proc., u których eboli nie stwierdzono, badania wykazały obecność pasożytów odpowiedzialnych za malarię.

Malaria zabiła jednego z 38 kubańskich lekarzy, którzy przyjechali do Gwinei walczyć z epidemią eboli. Jeden prywatny szpital wyposażony w urządzenie do dializy, która mogła ocalić mu życie, był zamknięty, ponieważ kilka osób zmarło w nim na ebolę.

Amerykańska inicjatywa prezydencka w sprawie malarii zaprzestała działania w Gwinei kilka miesięcy temu, a w listopadzie WHO zaleciła pracownikom ochrony zdrowia, by - jeśli nie są wyposażeni w strój ochronny - nie pobierali próbek krwi do badań na malarię.

W sąsiedniej Liberii zawieszono planowaną dystrybucję 2 mln moskitier - powiedział Nahlen.

W Sierra Leone, trzecim z najciężej dotkniętych ebolą krajów, organizacja Lekarze bez Granic (MsF) podjęła w tym miesiącu bezprecedensową akcję - rozprowadzając 1,5 mln dawek leku przeciwmalarycznego, który można stosować zarówno do leczenia, jak i profilaktycznie; na grudzień przypada tam szczyt zachorowań na malarię.

"Większość ludzi przychodzących do ośrodków leczenia eboli myśli, że jest chora na tę gorączkę krwotoczną, podczas gdy w rzeczywistości mają malarię" - powiedział Patrick Robataille, koordynator organizacji MsF we Freetown. W tym mieście i zachodnich rejonach kraju planowana jest masowa dystrybucja kolejnych dawek leku antymalarycznego.

...

Dlatego ja nie przesadzalem z ta ebola . Boi sie jej Zachod bo nie zna lekarstwa . Tu bije w ich pyche bo nie moga czemus zaradzic a chcieliby byc wszechmocni . Tymczasem jak w Afryce masy umieraja na zwykle choroby typu zapalanie pluc to juz ich nie wstrzasa bo na Zachodzie to jest uleczalne . To co slyszycie z mediow to nie perspektywa Afryki a Zachodu .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:25, 30 Gru 2014    Temat postu:

Pięciu mężczyzn zgwałciło 19-latkę. Wierzyli, że to ich uzdrowi

19-letnia Masalu została brutalnie zgwałcona przez pięciu mężczyzn, bowiem wielu Tanzańczyków wierzy, że seks z kobietą chorą na bielactwo może ich uzdrowić. Dziennikarka Martyna Wojciechowska dotarła do prześladowanych tanzańskich albinosów.

Są traktowani jak ludzie-duchy. Porywani, brutalnie okaleczani i mordowani. Miejscowi są przekonani że z ich ciał można uzyskać cudowne, uzdrawiające eliksiry i magiczne amulety.

>>>

Znowu dzicy i ich straszne kulty .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:09, 30 Sty 2015    Temat postu:

Prezydent Zimbabwe Mugabe wybrany na szefa Unii Afrykańskiej

90-letni prezydent Zimbabwe Robert Mugabe, znajdujący się na sporządzonej przez Zachód "czarnej liście" dyktatorów, został wybrany na szefa Unii Afrykańskiej podczas szczytu tej międzynarodowej organizacji regionalnej w stolicy Etiopii, Addis Abebie.

Mugabe zastąpi na tym stanowisku prezydenta Mauretanii Mohammeda ulda Abd el-Aziza, głównego sojusznika Zachodu w walce z dżihadystami w afrykańskim Sahelu.

Prezydencja w UA jest rotacyjna i trwa rok.

Mugabe, będący pariasem w oczach Zachodu, od 2002 r. jest objęty unijnymi i amerykańskimi sankcjami, w tym zakazem podróżowania do USA i UE. W ub.r. wysłano do niego specjalne zaproszenie - jak pisze agencja AFP - pozwalające na uczestnictwo w szczycie UE-Afryka w Brukseli, lecz Mugabe postanowił szczyt zbojkotować. Belgia odmówiła bowiem wizy jego żonie Grace, która również objęta jest zakazem wjazdu na teren Unii.

Nominacja Mugabego na szefa UA wywołała - jak zauważa AFP - pewne zakłopotanie w szeregach tej panafrykańskiej organizacji. Dyplomaci mówią wręcz o "pechu", czy niedającej się obejść zasadzie pełnienia kolejnej prezydencji przez każdy ważny region Afryki; tym razem nadeszła kolej na Afrykę południową i Zimbabwe.

Według obserwatorów wybór ten to zły sygnał wysłany przez organizację, która zdaje się bronić demokratycznych wartości i rządów. Analitycy twierdzą, że wybór Mugabego może zaszkodzić jej wizerunkowi.

Rano podczas otwarcia szczytu UA sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun wezwał przywódców afrykańskich, aby "nie przywiązywali się do władzy". "Nowocześni przywódcy nie mogą sobie pozwolić na ignorowanie woli, ani aspiracji narodów, które reprezentują" - powiedział.

Dyskusję na szczycie ma zdominować sprawa walki z islamistyczną partyzantką Boko Haram, która od kilku lat terroryzuje północny wschód Nigerii.

...

Bedzie glod . To bestia . Przy wódcy tych krajow to potwory .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:02, 03 Lut 2015    Temat postu:

~Poganin: Zapomniałem dodać – parę razy byłem w Zambii na akcji charytatywnej, w której ochotnicy z całego świata wyjeżdżają na parę miesięcy budować szkoły w biedniejszych wioskach. Wszysto fajnie, przelot na własny koszt, ale zakwaterowanie, koszty materiałów budowlanych itp jest juz załatwione z funduszy organizacji. Świetny sposób na spędzienie aktywnych wakacji i przy okazji zrobić coś pozytecznego. Tak mi się przynajmniej wydawało. Tylko, że jak chcueliśmy pojechać do sąsiedniej prowicji zobaczyć szkołe, którą stawialiśmy przez ostatnie dwa lata (w momencie gdy biali wyjeżdżają, budowa staje i murzyni przez 8 miesięcy nie ułożą jednej złamanej cegły i rozkradną wszystko, co nie jest przyspawane do podłoża), opiekun zaczął się dziwinie migać, zawsze jakieś dziwne wymówki wynajdywał. W końcu pojechaliśmy sami. Nie dostaliśmy się do szkoły, bo teren był otoczony płotem (płot jakoś umieli postawić, gdy wszystko było zbudowane), nie było widać żadnych dzieci, tylko sznury z suszącym się praniem. Słowem – zbudowaliśmy komuś za darmo piękną hacjendę. Od tego momentu zaczęły się kłopoty – zaczęli nas nachodzić policjanci próbując nam wmówić, że wiza wygasła i trzeba zapłacić po 400 dolarów za przedłużenie. Ni ebyło żadnych zmian w przepisach, więc wiedzieliśmy dobrze, że próbują wyłudzić pieniądze. Zbywaliśmy ich tylko zapewnieniami, że szykujemy pieniądze. Przestało być zabawnie, jak zaczęli przyjeżdżać uzbrojeni. Posiedzieliśmy jeszcze parę tygodni, a gdy zaczęły się pogróżki, po prostu wróciliśmy do odmu. Śwoetna sprawa, można poznać wspaniałych ludzi, ale nie ma się co łudzić – pomoc humanitarna w Afryce nigdy nie trafi do potrzebujących. Korupcja jest niewyobrażalna.

...

Tak to czesto nie dziala .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:04, 04 Mar 2015    Temat postu:

Epidemia eboli osłabiła gospodarki państw Afryki Zachodniej

Epidemia wirusa ebola nie tylko pociągnęła za sobą ofiary śmiertelne, ale też w znaczący sposób osłabiła gospodarki najbardziej dotkniętych nią krajów: Gwinei, Liberii i Sierra Leone - alarmowali w Brukseli przywódcy tych państw.

W stolicy Belgii zorganizowano we wtorek międzynarodową konferencję w sprawie walki z ebolą i pomocy krajom dotkniętym epidemią. W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele 80 krajów i instytucji, m.in. przedstawiciele Komisji Europejskiej, szefowie państw i rządów kilku krajów afrykańskich oraz przedstawiciele ONZ, Unii Afrykańskiej i Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS).

Unijny koordynator ds. walki z epidemią eboli Christos Stylianides, który jest jednocześnie komisarzem ds. pomocy humanitarnej i zarządzania kryzysowego, podkreślił na konferencji prasowej, że to pierwsze spotkanie na tak wysokim szczeblu od wybuchu epidemii.

Powiedział, że celem konferencji jest ustalenie, jak doprowadzić do zera liczbę przypadków gorączki krwotocznej, którą wywołuje wirus ebola. Podkreślił też znaczenie regionalnego współdziałania, gdyż "ebola nie uznaje granic". Uczestnicy spotkania chcą też znaleźć odpowiedź, jak wspierać ożywienie gospodarek krajów dotkniętych epidemią, a przez to ich systemy ochrony zdrowia, oświaty oraz infrastrukturę wodno-kanalizacyjną; według danych UE w Gwinei, Liberii i Sierra Leone PKB spadło z powodu epidemii o 12 proc. Wreszcie spotkanie ma pomóc krajom afrykańskim w zapobieganiu kolejnym zakażeniom. UE - zarówno kraje członkowskie, jak i Komisja Europejska - do tej pory przeznaczyła na walkę z wirusem 1,2 mld euro.

Prezydent Liberii Ellen Johnson-Sirleaf wezwała podczas konferencji do stworzenia odpowiednika powojennego planu Marshalla. Środki z niego miałyby pomóc w likwidacji wirusa oraz odbudowie gospodarek krajów Afryki Zachodniej. Z kolei prezydent Sierra Leone Ernest Bai Koroma przekonywał, że wirus ebola jest zagrożeniem dla całej ludzkości. Podkreślił, że epidemia zdewastowała gospodarki dotkniętych nią krajów, sektor ochrony zdrowia i oświatę; w Sierra Leone z powodu eboli wciąż zamknięte są szkoły.

Prezydent Gwinei Alpha Conde przyznał, że skala epidemii zaskoczyła władze jego kraju, który teraz potrzebuje każdego rodzaju pomocy, zarówno z powodu wyzwań dotyczących ochrony zdrowia, jak i gorszej sytuacji gospodarczej. Obecny na konferencji prezydent Republiki Konga Denis Sassou-Nguesso podkreślił natomiast, że odpowiedź na epidemię wirusa ebola jest potrzebna w całej Afryce. Jednym z powodów, dla których wirus bardzo szybko się rozprzestrzeniał - przekonywał Sassou-Nguesso - był słaby system ochrony zdrowia, co nie dotyczy tylko trzech najbardziej dotkniętych epidemią krajów.

Szefowa Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) Helen Clark podkreśliła natomiast, że fala choroby się cofa. Zredukowanie liczby zachorowań do zera będzie trudne, ale wspólnie możemy to zrobić - oceniła.

Według danych UE do tej pory odnotowano ponad 22,9 tys. przypadków zarażenia ebolą i ponad 9,2 tys. zgonów z tego powodu. W ostatnim czasie liczba nowych zakażeń spadła do około jednej dziesiątej poziomu, który notowano w szczycie epidemii. Unijni urzędnicy podkreślają jednak, że liczba zakażeń ostatnio ustabilizowała się, a w jednym z krajów nawet nieco wzrosła. Według specjalnego wysłannika ONZ ds. eboli Davida Nabarro druga faza walki z ebolą, czyli ograniczenie nowych zakażeń do zera, będzie znacznie trudniejsza niż to, co udało się zrobić do tej pory.

Ebola, którą wykryto w 1976 roku, szerzy się poprzez bezpośredni kontakt z krwią lub innymi płynami ustrojowymi zarażonych ludzi i zwierząt; wirus nie roznosi się drogą kropelkową.

...

Po prostu musieli duzo wydac z budzetu . A ne sa one tam duze .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:57, 24 Mar 2015    Temat postu:

Rosja rozpycha się w Afryce. W grę wchodzą grube miliardy i dostęp do wielkich bogactw
Michał Staniul
23 marca 2015, 10:07
Rosja na dobre pokłóciła się z Zachodem, ale w wielu częściach świata patrzy się na nią znacznie przychylniej. W czasie, gdy kryzys na Ukrainie coraz mocniej oddala Moskwę od Unii Europejskiej i USA, rosyjskie firmy i politycy z otwartymi ramionami przyjmowani są w Afryce. Czy Władimir Putin próbuje zniwelować w ten sposób efekty zachodnich sankcji?

Kandydatów było wielu, lecz do finalnego etapu przetargu przeszło tylko dwóch: rosyjski RT Global Resources i południowokoreański SK Engineering & Construction. W połowie lutego ugandyjskie ministerstwo energii ogłosiło, że ostatecznie zawierzy Rosjanom. Dopinanie szczegółów umowy ma potrwać do połowy kwietnia. A jest co ustalać.

Gdy w 2006 roku brytyjski Tullow Oil dowiercił się do ropy w pobliżu Jeziora Alberta, Ugandyjczycy wpadli w euforię. Ich pozbawiony dostępu do morza kraj od lat dopłacał grube miliony do paliwa sprowadzanego przez terytorium Kenii. Było to nie tylko kosztowne, ale i uzależniało Ugandę od kaprysów nie zawsze serdecznego sąsiada. Własne zasoby czarnego złota miały wszystko odmienić.

Żeby jednak w pełni wykorzystać nowo odkryty potencjał, Uganda potrzebowała kogoś, kto w przyszłości wybuduje jej rafinerię. I tu pojawiło się konsorcjum z Rosji.

Czym wyróżniła się jego oferta? Profesjonalizmem, ceną, zapowiadanym terminem realizacji? O tym, jak na razie, politycy z Kampali nie powiedzieli nic konkretnego. Całość projektu od początku owiana jest zresztą tajemnicą. Opinia publiczna dowiedziała się do tej pory, że przedsięwzięcie ma obejmować postawienie rafinerii przetwarzającej do 60 tys. baryłek ropy dziennie oraz dwustukilometrowego rurociągu do stolicy. Koszt oszacowano na 4 mld dolarów. Gotową rafinerią zarządzać będzie spółka, której 60 proc. akcji znajdzie się w rękach Rosjan. I na tym ujawnione informacje właściwie się kończą.

Równie niewiele wiadomo o RT Global Resources. Firma powstała pod koniec 2012 roku, a jej właścicielem jest Rostec - największy państwowy konglomerat zbrojeniowy w Rosji. Według informacji telewizji Al-Dżazira mogło mieć to kluczowe znaczenie dla wyników przetargu. Ugandyjskie siły zbrojne regularnie wywierają wpływ na polityczne decyzje w kraju, a w przeszłości wielokrotnie kupowały już sprzęt, w tym myśliwce bojowe Su-30, właśnie od Rostecu.

- Z perspektywy wojskowych taki układ (zwycięstwo Rosjan - red.) ma sens, bo może im ułatwić załatwianie korzystniejszych umów na zakup broni - mówił reporterom katarskiej stacji anonimowy pracownik ugandyjskiego aparatu bezpieczeństwa. Jak na potwierdzenie tych słów, parę dni po rozstrzygnięciu konkursu ofert ministerstwo obrony w Kampali przyznało, że wynegocjowało 170 mln dolarów pożyczki od jednego z rosyjskich banków na modernizację armii. Pośrednikiem w rozmowach z kredytodawcami była firma należąca do Rostecu.

Jakiekolwiek jednak pozakulisowe rozgrywki nie stałyby za rafinerią, jest to tylko jeden z coraz liczniejszych przykładów gospodarczo-politycznego zaangażowania Rosji w Afryce. Choć łączna wartość jej inwestycji na Czarnym Lądzie nadal wypada skromnie przy tych dokonywanych przez Chiny i USA (a nawet Indie i Brazylię), od kilku lat systematycznie rośnie i dziś musi być już liczona w dziesiątkach miliardów dolarów rocznie. Skłócona z Zachodem Moskwa ma wiele powodów, by szukać partnerów i wchodzić na nowe rynki. W przypadku Afryki, Kremlowi może przyjść to wyjątkowo łatwo. Ma tu bowiem kilka asów w rękawie: od doświadczenia w wydobywaniu kosztownych minerałów po kontakty nawiązane jeszcze przez KGB.

Kontynent podzielony

W czasach zimnej wojny Zachód mógł uważać ZSRR za śmiertelne zagrożenie, a mieszkańcy krajów Europy Wschodniej - za ciemiężyciela i okupanta. Z afrykańskiej perspektywy sowiecki niedźwiedź wyglądał jednak znacznie łagodniej. Poza indywidualnymi wyjątkami, Rosjanie nie brali udziału w rozbiorze Afryki. W przeciwieństwie do Brytyjczyków czy Francuzów, nigdy nie byli więc postrzegani tam jako kolonizatorzy. Gdy w latach 50. na kontynencie zaczęły wyrastać ruchy niepodległościowe, Moskwa - w ramach socjalistycznej "walki z imperializmem" - natychmiast udzieliła im dyplomatycznego poparcia na forum ONZ. Ale na tym sowiecka pomoc się nie kończyła.

W 1955 roku ZSRR wysłał pierwszy transport broni do Egiptu. Parę miesięcy później zdecydowanie stanął po stronie Gamala Nasera w trakcie kryzysu sueskiego. W następnych latach Sowieci błyskawicznie uznawali każde nowo powstałe państwo w Afryce. W ciągu dekady ich polityczni i militarni doradcy zadomowili się m.in. w Algierii, Ghanie, Mali, Gwinei, Sudanie i Kongo. W kilku stolicach niepodległościowi przywódcy stracili wkrótce władzę na rzecz wojskowych, którym często bliżej było do USA, lecz Kreml ciągle zachowywał znaczne wpływy.

W połowie lat 70. dozbrajani przez Moskwę partyzanci przejęli rządy w Angoli i Mozambiku, a w Etiopii radykalni marksiści pod wodzą Mengystu Hajle Marjama obalili monarchię i wprowadzili brutalną stalinowską dyktaturę. Wiele sympatii ZSRR zdobywał na południu kontynentu, gdzie otwarcie popierał czarnych rebeliantów w RPA, Namibii i dzisiejszym Zimbabwe. Jednocześnie Rosjanie współpracowali z apartheidowskim reżimem w Pretorii przy produkcji broni atomowej i utrzymywaniu wysokich cen diamentów.

Choć niektórzy afrykańscy przywódcy udawali socjalistów tylko po to, by pozyskać rosyjską pomoc, inni prezentowali mocne zaangażowanie ideologiczne. "Do połowy lat 80. Związek Radziecki podpisał z państwami Afryki setki umów w zakresie gospodarki, kultury i innych dziedzin. Około 25 tysięcy Afrykanów ukończyło sowieckie uniwersytety i politechniki, a kolejne tysiące zdobyły dyplomy szkół wojskowych i politycznych. Dodatkowo, co najmniej 200 tysięcy specjalistów zostało wyszkolonych przez Sowietów w Afryce. ZSRR zawarło układy o wsparciu technicznym i ekonomicznym z 37 afrykańskimi krajami, a o handlu - z 42" - wyliczali w analizie dla Południowoafrykańskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (SAIIA) Aleksandra Arhangelskaja i Wlamidir Szubin, znani rosyjscy afrykaniści.

Koniec zimnej wojny i rozpad ZSRR gwałtownie zmieniły ten krajobraz. Pogrążona w kryzysie Rosja nie chciała już eksportować komunizmu, nie miała zresztą na to pieniędzy. Afrykańscy sojusznicy niemal z dnia na dzień poszli w odstawkę. W ciągu dwóch lat Moskwa zamknęła dziewięć ambasad, trzy konsulaty, 13 ośrodków kulturalnych i wycofała większość misji handlowych działających na Czarnym Lądzie.

Ogromne cięcia nie ominęły projektów rozwojowych; niektóre - na przykład budowę gigantycznej huty stali w Nigerii - anulowano tuż przed finalizacją. Rosyjskie gazety zaczęły pisać, że wspieranie Afryki dobiło finanse ZSRR. Czasami media szły dalej i ostrzegały, że Afrykanie zabierają Rosjanom pracę i mieszkania. W atmosferze wzajemnego zniechęcenia, w 1994 roku rosyjsko-afrykańska wymiana handlowa spadła do równowartości 740 mln dolarów. Tak krytycznie niski poziom miał utrzymać się prawie do samego kresu rządów Borysa Jelcyna.

Kontrofensywa

Relacje Rosji i Afryki nabrały dynamiki po dojściu do władzy Władimira Putina. Początkowo ponowne zbliżenie opierało się głównie na reaktywacji handlu bronią - afrykańskie państwa, często pogrążone lub liżące rany po wojnach domowych, pilnie potrzebowały taniego, lecz sprawdzonego sprzętu. W 2004 roku obrót był pięciokrotnie wyższy niż dekadę wcześniej. Rosjanie zaczęli dostrzegać wtedy jednak też to, co już parę lat wcześniej zrozumieli Amerykanie i Chińczycy - ze swoimi bogactwem naturalnym i rosnącą populacją Afryka mogła zaoferować znacznie więcej niż tylko rynek zbytu dla kałasznikowów.

Chociaż w teorii Syberia skrywa właściwie wszystkie kopaliny potrzebne współczesnemu przemysłowi, w praktyce wydobycie wielu z nich jest ekonomicznie nieopłacalne - o ile w ogóle możliwe. Chcąc zachować status surowcowego potentata, Rosja musiała zacząć konkurować o dostęp do zagranicznych złóż węglowodorów i minerałów. Swoistym pionierem nowej rosyjskiej ekspansji Afryce był górniczy gigant Norilsk Nickel, który między 2004 a 2006 rokiem zainwestował 4 mld dolarów w wydobycie złota w RPA i niklu w Botswanie. Jego śladami już wkrótce poszły m.in. Łukoil, Gazprom, Rusal, Severstal i Sintez. "Polowały" na wszytko: od ropy po złoża manganu.

Biznesowym krokom towarzyszyły polityczne gesty. Putin i Dmitrij Miedwiediew zaczęli regularnie odwiedzać najważniejsze afrykańskie stolice, Kreml darował kontynentowi 20 mld dol. długów zaciągniętych w czasach ZSRR, a rosyjscy wojskowi i policjanci znaleźli się w każdej misji ONZ na kontynencie. "Rosja wystawia obecnie więcej błękitnych hełmów w Afryce niż Francja, Wielka Brytania i USA razem wzięte" - zauważał w zeszłorocznej analizie Peter Pham, kierownik Centrum Badań nad Afryką w amerykańskim think-tanku Atlantic Council.

Pracowity rok

W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy tempo zbliżenia wzrosło jeszcze bardziej. Na początku 2014 roku algierski koncern naftowy Sonatrach (największa firma w Afryce) zawarł umowę o wspólnej eksploracji lokalnych złóż gazu ziemnego z Gazpromem i Łukoilem; wartość kontraktu przekracza 7 mld dol. Pół roku później konsorcjum z Rosji ogłosiło, że za 3 mld dol. zajmie się modernizacją wielkiej kopalni platyny w Zimbabwe.

W październiku rosyjski Rosatom pokonał przedsiębiorstwa z Francji, USA i Japonii w wycenianym na 50 mld dol. przetargu na dostarczeniu ośmiu reaktorów i budowę elektrowni atomowej w RPA. "To więcej niż biznesowa transakcja, to zawarcie przymierza (...). Rosja wybuduje naszą elektrownię, Rosja będzie ją obsługiwać, i tylko Rosja sprzeda nam do niej części zamienne. Zlecając państwowej rosyjskiej firmie skonstruowanie i opiekę nad głównym źródłem energii, RPA zagwarantowała, że utrzyma dobre stosunki z Rosją przez wiele dekad" - komentował, nie bez sceptycyzmu, południowoafrykański dziennik "Daily Maverick". Wybór Rosatomu nikogo jednak szczególnie nie dziwił - prezydent Jacob Zuma jest absolwentem sowieckiego uniwersytetu i nigdy nie ukrywał swojej sympatii dla niedźwiedzia ze Wschodu.

Pierwszą elektrownię atomową Rosjanie wybudują również Egiptowi. O porozumieniu poinformował w lutym - tuż po wizycie Władimira Putina - sam prezydent Abd al-Fattah as-Sisi. Parę miesięcy wcześniej Kair zamówił w Rosji rakiety i myśliwce za grubo ponad 3 mld dolarów (ale jeszcze ich nie dostał - zbiera fundusze).

Ad-hoc czy z planem?

Zagraniczne media często interpretują zauważalny wzrost zaangażowania Moskwy w Afryce jako rosyjskie remedium na kłopoty wywołane wojną na Ukrainie. Nie ma wątpliwości, że zachodnie sankcje uderzyły w finanse Federacji, a międzynarodowa izolacja nie sprzyja prowadzeniu interesów. Na czarnej liście Zachodu znalazł się m.in. Siergiej Chemezov - szef Rostecu.

Wielu ekspertów przestrzega jednak przed rozpatrywaniem rosyjsko-afrykańskiego romansu wyłącznie w takim kontekście. - Ostatnie projekty były przygotowywane przed wybuchem ukraińskiego kryzysu - przypomina w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Dmitrij Bondarenko, wicedyrektor Instytutu Badań Afrykanistycznych przy Rosyjskiej Akademii Nauk. - Choć takie umowy mogą nieco załagodzić efekty sankcji (bardziej pod względem politycznym i ideologicznym niż ekonomicznym, bo pokazują, że Rosja nie jest aż tak odizolowana, jak chcieliby ich inicjatorzy), to promowanie kontraktów dla państwowych firm jest od dawna częścią rosyjskiej agendy w Afryce - dodaje.

Dr Pamela Jordan, specjalistka ds. polityki zagranicznej Rosji z Franklin Pierce University w USA, również zwraca uwagę na to, że rywalizacja o dostęp do afrykańskiego rynku zaczęła się znacznie wcześniej. - Wszystkie potęgi walczą dziś o umowy i wpływy w Afryce. Ilość ciągle nietkniętych zasobów jest niewyobrażalna, a skorumpowani politycy, tacy jak prezydent Dos Santos z Angoli (kolejny absolwent sowieckich uczelni - red.), ubiją każdy interes, na którym mogą osobiście skorzystać - wyjaśnia Wirtualnej Polsce. - Rosja kontynuuje politykę zapoczątkowaną dekadę temu i stara się pokazać afrykańskim przywódcom jako dobry partner, który nie będzie naciskał ich chociażby w kwestii przestrzegania norm praw człowieka - uważa amerykańska politolog.

Paradoksalnie, europejskie sankcje mogą ułatwić Moskwie dalsze obcowanie z Afryką, i to nie tylko w kwestiach wydobycia surowców czy sprzedaży broni. - Wywołany sankcjami spadek wartości rubla sprawia, że rosyjskie produkty i usługi stają się tańsze. Szukając alternatywy dla chińskich projektów, afrykańskie kraje coraz chętniej wybierają więc oferty z Rosji - opisuje Wirtualnej Polsce dr. Gustav Gressel z Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych.

W potencjał rosyjskiej ekspansji na Czarnym Lądzie wierzy też prof. Bondarenko. - Wielu Afrykanów chciałoby, by Rosja wróciła do Afryki. Nie chodzi o to, że darzą ją szczególnym sentymentem, nic z tych rzeczy. Kontynent szuka przeciwwagi dla zachodnich wpływów i chciałby móc balansować między Zachodem a Moskwą tak, jak robił to dla własnych korzyści w czasach zimnej wojny. Chiny, mimo swej niebotycznej aktywności, są postrzegane jako zbyt pragmatyczne i nastawione na pozyskiwanie surowców, by naprawdę zastąpić w tej roli ZSRR - podsumowuje.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

...

To nie moze byc tolerowane ! MILIONY AFRYKANCZYKOW ZGINELY Z POWODU SOWIECKIEJ OBECNOSCI W AFRYCE ! BESTIE KTORA Z NIMI KUMAJA MAJA STANAC PRZED TRYBUNALEM KARNYM ! MUSEVENI PIERWSZY ! NIGDY WIECEJ MILIONOW UMIERAJACYCH DZIECI W AFRYCE !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:18, 08 Maj 2015    Temat postu:

Dramat zgwałconych kobiet w Somalii

Dramat zgwałconych kobiet w Somalii - Przemoc seksualna jest w Somalii zjawiskiem powszechnym, lecz rzadko ściganym. Często dochodzi do sytuacji, że ukarany zostaje nie napastnik, ale ofiara. Przykładem jest historia 14-letniej dziewczynki, zgwałconej przez kierowcę autorikszy. Oboje zostali zatrzymani. Mężczyznę szybko wypuszczono, a nastolatka została oskarżona o uprawianie prostytucji. Trafiła do aresztu, gdzie została wielokrotnie zgwałcona. - AFP
>>>

Niestety w calej Afryce tam gdzie wojna to jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:22, 15 Maj 2015    Temat postu:

Dlaczego Afryka jest tak podatna na zamachy stanu?

Próba zamachu stanu w Burundi jest ostatnim takim wydarzeniem w długiej historii przewrotów wojskowych w Afryce. Center for Systemic odnotował 386 domniemanych, planowanych, usiłowanych i zakończonych sukcesem zamachów stanu w Afryce w latach 1960-2013. Skąd bierze się popularność takiego sposobu na zdobywanie władzy właśnie w Afryce?

Kontynent Afryki jest niewspółmiernie podatny na przewroty. Licząc od lat 60. miało tam miejsce 53 procent wszystkich prób i zamachów na świecie. Najwięcej zamachów zakończonych sukcesem wydarzyło się w okresie tuż po uzyskaniu niepodległości. Ich liczba spadała, kiedy coraz więcej rządów wybierało demokrację w zachodnim stylu.

Pomimo wyraźnych różnic pomiędzy poszczególnymi zamachami, można wskazać pewne sprzyjające dla ich zajścia czynniki: niskie dochody i brak wzrostu gospodarczego.

Inną z teorii tłumaczących taki stan rzeczy w Afryce jest tzw. coup contagion, czyli "zarażanie się" zamachami. Zamach stanu w jednym kraju zwiększa prawdopodobieństwo przewrotu w kraju sąsiedzkim. Przywódcy afrykańscy wyrazili już swoje zaniepokojenie, że etniczne zamieszki pomiędzy Hutu i Tutsi w Burundi mogą się przenieść do sąsiedniej Rwandy, której historia jest pełna przemocy i krwawych walk.

...

Gdyż Afryka jest na poziomie wczesnego średniowiecza.A wtedy w Europie tak samo było. Kto miał silniejsza bandę ten rządził.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:21, 24 Maj 2015    Temat postu:

Afrykańscy prezydenci chcą rządzić dłużej


Afrykańscy przywódcy coraz oporniej znoszą naciski Zachodu, by za jego przykładem ograniczać prezydenckie kadencje. Afrykanie wolą wzorować się raczej na Azji i przekładać dyscyplinę nad demokracją i obywatelskimi swobodami.

W mijającym tygodniu zebrani na naradzie w ghanijskiej Akrze prezydenci z zachodniej Afryki odrzucili pomysł, by w tej części Afryki wprowadzić przymusowe ograniczenie prezydenckich kadencji do dwóch. Sprzeciwiły się temu maleńkie Gambia i Togo, jedyne w regionie kraje, gdzie nie praktykuje się kadencyjnych limitów. W Gambii od 1994 r. rządzi prezydent, który władzę przejął w wyniku wojskowego puczu. W Togo od 1967 r. panuje polityczna dynastia Gnassingbe. Jej założyciel, Gnassingbe Eyadema dokonał zamachu i rządził do śmierci w 2005 r. Po nim stery państwa przejął jego syn, Faure, który niedawno wygrał trzecią prezydencką elekcję.
REKLAMA


Zaskoczeniem narady w Akrze nie był opór przywódców z Togo i Gambii, lecz łatwość, z jaką ulegli im prezydenci Ghany, Senegalu, Beninu, Nigerii, Mali czy Burkina Faso, uchodzący nie tylko na zachodzie Afryki, ale na całym Czarnym Lądzie, za przykłady państw, w których przywieziona z Europy wielopartyjna demokracja przyjęła się najlepiej.

To w Beninie, w 1991 r., po raz pierwszy prezydent stracił władzę – i oddał ją bez oporu - w wyniku wolnych wyborów. Potem powtórzyło się to w Senegalu i Ghanie, a w marcu w Nigerii, gdzie tamtejsze wybory prezydenckie ogłoszono triumfem demokracji. Kiedy w 2010 r. na Wybrzeżu Kości Słoniowej pokonany w wyborach prezydent nie chciał oddać władzy, w kraju wybuchła wojna domowa, która zmusiła go do ustąpienia. W zeszłym roku uliczna rewolucja w Burkina Faso zmiotła panującego trzecią dekadę prezydenta Blaise’a Compaore, kiedy ten chciał wykreślić z konstytucji zapis, ograniczający liczbę prezydenckich kadencji. Przykład z Burkina Faso wzięli Kongijczycy, którzy wzniecając uliczne rozruchy w Kinszasie udaremnili swojemu prezydentowi Josephowi Kabili zmiany w konstytucji, tak by mógł rządzić dłużej niż dwie kadencje (ostatnia kończy się w 2016 r).

O ile w zeszłym roku zwolennicy zniesienia limitu prezydenckich kadencji zdawali się być w odwrocie, to w tym roku wydają się brać górę. W Sudanie urzędujący od 1989 r. prezydent Omar al-Baszir wygrał wiosną kolejne wybory, a Kabila w Kinszasie przekonuje rodaków, by przed nową elekcją zwołać kongijski okrągły stół. Kabila wie, że logistyczne kłopoty i kłótliwość kongijskich polityków skuteczniej przedłuży jego panowanie niż zniesienie kadencyjnych limitów.

W sąsiadującym z Kongiem Burundi, wojsko i policja posłuszne prezydentowi Pierre’owi Nkurunzizie drugi miesiąc tłumią uliczne zamieszki, wzniecane przez jego przeciwników, niezgadzających się, by w czerwcu ubiegał się o trzecią kadencję. Nkurunziza ani myśli ustępować, choć jego upór niemal wywołał już wojnę domową, gdy zbuntowani wojskowi podjęli nieudaną próbę zamachu. Potępiać i pouczać sąsiada niezręcznie jest uchodzącym za ulubieńców Zachodu prezydentom Rwandy Paulowi Kagamemu i Ugandy Yoweriemu Museveniemu. Kagame, faktycznie rządzi od 1994 r., ale jako prezydent panuje drugą 7-letnią kadencję i choć zakazuje mu tego konstytucja, za dwa lata chciałby ubiegać się o trzeci mandat. Museveni rządzi już lat 30. Długo sprzeciwiał się ograniczaniu liczby prezydenckich kadencji, a kiedy ugiął się pod naciskami Zachodu, kazał swoim urzędnikom wprowadzać poprawki do konstytucji, by potem przekonywać – tak rodaków, jak i Zachód - że po ich wprowadzeniu prezydenckie kadencje liczą się od nowa. Obecna konstytucja zakazuje mu udziału w wyborach, zaplanowanych na 2016 r.

Etiopia, trzeci obok Ugandy i Rwandy najważniejszy sojusznik USA w Afryce nawet nie udaje sympatii dla zachodnioeuropejskiej demokracji. Etiopscy przywódcy, niedawni komendanci komunistycznej partyzantki, odkąd w 1991 r. przejęli rządy w Addis Abebie, zapomnieli o rewolucji, za to bez reszty oddali się władzy.
!!!! ANTYKOMUNISTYCZNEJ!!!

Pełniąc ją wzorują się jednak nie na Waszyngtonie, Brukseli, ani Paryżu lecz na Pekinie, a zwłaszcza Singapurze. Singapur i inne azjatyckie "tygrysy", w których dokonał się "gospodarczy cud" są zresztą wzorem dla większości afrykańskich państw, które uważają azjatyckie eksperymenty i doświadczenia za właściwsze dla siebie niż rozwiązania systemowe przywiezione z Europy.

Zachodnioeuropejska demokracja, wielopartyjne wybory i kodeksy swobód obywatelskich, a także wolny rynek i liberalizm w gospodarce zapanowały w Afryce wraz ze zwycięstwem Zachodu w zimnej wojnie z komunistycznym Wschodem. Nakłaniane przez Zachód państwa afrykańskie - jedne szczerze pragnąc wzorować się na Zachodzie, inne tylko po to, by spełnić warunki uzyskania kredytów z Banku Światowego czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego – przyjmowały liberalne konstytucje, legalizowały opozycyjne partie, przeprowadzały wielopartyjne wybory.

Gospodarcze kłopoty Zachodu i jego osłabienie, wynikłe z uwikłania w wojnach z państwami muzułmańskimi sprawiły, że zawsze nieufna wobec zachodnich wzorów Afryka, zaczęła odważniej brać przykład z Azji. Niedawna śmierć przywódcy i twórcy potęgi Singapuru Lee Kuan Yew wywołała żałobę wśród afrykańskich przywódców, z których ogromna większość podziela jego polityczne wyznanie wiary o wyższości dyscypliny nad demokratycznymi swobodami.

O ile jednak Kagame czy Etiopczycy zaliczają się do pilnych uczniów byłego przywódcy z Singapuru i jego wzorem rozwijają swoje gospodarki w kilkunastoprocentowym tempie, to dla Nkurunzizy czy Kabili nauki Lee Kuan Yew są jedynie wymówką, by w nieskończoność przedłużać swoje panowanie, z którego ich rodacy nie mają żadnego pożytku.

...

Te ponure malpy kanibale co niszcza Afryke w stylu Mugabe zasluguja na kare juz samym powolaniem sie na Lee. ON RZADZIL BO MIAL NIEBYWALE SUKCESY! A NIE DLATEGO ZE MORDOWAL WOKOL WSZYSTKICH! A poza tym poza ekonomia wazniejsza jest moralnosc a tu wzorem jest Polska. Jej wiara swieci i bohaterowie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:04, 15 Paź 2015    Temat postu:

Praktyka prasowania piersi w Kamerunie


Na terenie krajów Afryki praktykowany jest niezwykle okrutny zwyczaj. Chodzi o starą afrykańską tradycję "prasowania piersi", która ma ochraniać dziewczynki przed niechcianą uwagą ze strony mężczyzn, a co za tym idzie – ciążą i gwałtem. Zabieg ten jest potwornie bolesny.

9Zobacz zdjęcia




"Prasowanie piersi" polega na układaniu gorących, ciężkich przedmiotów na klatkach piersiowych dziewczynek jeszcze przed okresem pokwitania. Zabieg stosuje się czasem latami. W efekcie piersi rosną zdeformowane i wiotkie, a czasem znikają całkowicie.

Okaleczanie ma opóźnić oznaki, że dziewczynka staje się kobietą i ochronić ją przed pożądliwymi spojrzeniami i seksualnymi napaściami ze strony mężczyzn. W Kamerunie zabieg stosuje się na ok. 24 proc. dziewczynek w wieku 9-14 lat. Zazwyczaj "prasowaniem piersi" zajmują się ich matki lub siostry. Dokładne liczby trudno jednak podać, ponieważ odbywa się on w zaciszu domowym, co czyni go trudnym do namierzenia.

..

Okaleczanie mialo tez zniechecac do porywania w niewole. ,,Wybrakowany towar"...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:39, 05 Lis 2015    Temat postu:

Ekspert: będą kolejne epidemie eboli w Afryce

Na tym się nie skończy, jestem przekonany, że będą kolejne epidemie gorączki krwotocznej wywołane przez wirusa ebola – powiedział autor książki "W piekle eboli", pisarz i podróżnik Tadeusz Biedzki.

Biedzki, który wraz z żoną Wandą przebywał w Afryce Zachodniej na początku 2015 r., twierdzi, że ostania epidemia wywołana przez ebolę była w Afryce siódmą z kolei i jak dotąd największą, ale na pewno nie ostatnią. Pierwsza wybuchła w 1976 r. i co jakiś czas pojawiają się kolejne. - Jestem jednak przekonany, że ebola nie zagraża Europie. Taka epidemia nie mogłaby tu wybuchnąć, nawet gdyby została do nas zawleczona – przekonuje autor książki. Jego zdaniem, nie pozwolą na to poziom życia i nasze zwyczaje, przede wszystkie znacznie większa higiena aniżeli w Afryce.

- Wirus ebola jest zmywalny, dobrze chroni przed nim mydło i częste mycie rąk oraz ciała. Stosowałem te podstawowe środki ostrożności i się nie zaraziłem – opowiada Biedzki. - W hotelach afrykańskich często nie ma wody, ale zabraliśmy ze sobą środki czystości, które wraz z żoną regularnie stosowaliśmy.

Biedzki twierdzi, że podczas pobytu w Afryce stale zażywał również chlorek magnezu w postaci tabletek, bo niektórzy miejscowi lekarze twierdzili, że pomaga on leczyć chorych z ebolą. Organizacja Lekarze bez Granic tego jednak nie potwierdzała.

Dodaje, że warunki w szpitalach afrykańskich są fatalne. W obojętnie jakim szpitalu w Polsce są one nieporównywalnie lepsze aniżeli w Gwinei, Liberii czy Sierra Leone. - Byłem w szpitalu, w którym można było zarazić się niemal wszystkim. Były tam zarówno resztki krwi, jaki również odpadki ludzkiego ciała, które zjadały psy – wspomina Biedzki.

Autor książki "W piekle eboli" twierdzi, że najbliżej chorego na gorączkę krwotoczną był nie w szpitalu, lecz na drodze. - Ten człowiek był umierający, zbliżyłem się do niego na odległość zaledwie 50 cm. Leżał bez żadnej nadziej na pomoc - opowiada.

Spotkał również sanitariusza, który jednocześnie pełnił rolę grabarza i zajmował się pochówkiem zmarłych z powodu zakażenia ebolą. - Zjedliśmy kolację, przebywaliśmy razem jakieś dwie godziny, szczęśliwie uniknąłem jednak zakażenia - wspomina.

Według Biedzkiego, ostatnia epidemia wywołana przez ebolę wybuchła w Gwinei. - Najpierw zaraził się tam chłopiec, który bawił się w jednym z drzew z wydrążonym pniem, które dla dzieci afrykańskich są ulubionym miejscem zabaw. Na tym drzewie często przebywały nietoperze, do których inni chłopcy strzelali z procy, bo w Afryce są one przysmakiem, podobnie jak u nas kurczaki - opowiada.

Chłopiec z Gwinei prawdopodobnie zaraził się od nietoperza, który prawdopodobnie przenosi ebolę. Od chłopca zaraziła się jego matka, która była w ósmym miesiącu ciąży, oraz czteroletnie siostra. Wszyscy zmarli na gorączkę krwotoczną. Od nich zarażali się kolejni członkowie rodziny.

- Do zakażenia kolejnych osób mogło dojść również podczas pogrzebu, ponieważ ebolą można się najbardziej zarazić na dwa przed śmiercią chorego, jak i dwa dni po jego zgodnie. Tymczasem bliscy często żegnają zmarłych całując ich. W ten sposób wirus rozprzestrzenił się na całą wieś, a potem na kolejne wioski znajdujące się zarówno w Gwinei, jak i po drugiej stronie granicy - twierdzi Biedzki.

Epidemia wiosna 2014 r. wybuchła w całej Afryce Zachodniej i coraz trudniej było nad nią zapanować. - Ludzie bali się zawozić chorych do szpitala, bo kto tam szedł ten umierał. Woleli pozostawać w domu. Słyszałem nawet o takim przypadku, że rodzina wiozła zmarłego przez całą Liberię na siedzeniu w samochodzie. Założyli mu okulary przeciwsłoneczne, żeby ukryć, że nie żyje - opowiada autor książki "W piekle eboli".

Biedzki uważa, że kolejna epidemia wybuchnie w Afryce prędzej czy później, nie wiadomo tylko, jaka będzie jej skala.

>>>

Oby nie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:43, 05 Lis 2015    Temat postu:

Jak wyglądają "pokoje cięć"? Kulisy praktyki obrzezania kobiet

Tradycja obrzezania kobiet w Kenii jest przekazywana w rodzinach z pokolenia na pokolenie. Zabiegi tego typu wykonują kobiety. Uważają, że praktyka ta służy podtrzymaniu swoistego kodeksu moralnego. Zobacz rozmowę z dwiema z nich - matką i córką. Zgodziły się na rozmowę tylko pod warunkiem ukrycia ich tożsamości.

- Przeprowadzamy zabiegi obrzezania, bo (...) młode dziewczyny, które nie przeszły zabiegu, bardzo wcześnie zaczynają się interesować chłopcami, a my nie chcemy do tego dopuścić - tłumaczą.

Chociaż w Kenii obrzezanie kobiet jest nielegalne, to nadal jest przeprowadzane - tyle że w sekrecie. Praktyka ta przeniosła się do "pokoi cięć" - przyciemnionych, drewnianych pomieszczeń. Szczegóły praktyki są przerażające. Zabieg przeprowadza się na plastikowej ceracie położonej na klepisko. Dziewczynka ma związane ręce, a do cięć używa się żyletek.

- Prosimy, by się usiadła. Ktoś zakłada jej opaskę na oczy i kładzie na ziemi. Następnie rozpoczynamy obrzezanie. Wykonujemy trzy cięcia - opowiadają kobiety odpowiedzialne za wdrażanie wielosetletniej tradycji - dodają. - Nie mogą krzyczeć, bo inaczej ich koleżanki będą się z nich wyśmiewać - mówią.

Co więcej, obrzezane bywają również małoletnie obywatelki Wielkiej Brytanii, mające kenijskie pochodzenie. W tym celu przywożone są do Kenii w czasie letnich wakacji. W samej UK obrzezanie jest nielegalne.

>>>

Dzicz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:30, 04 Gru 2015    Temat postu:

Afryka: skorumpowani bogacze

- Shutterstock

Korupcja nękająca Afrykę od dziesięcioleci przybiera na sile, a poza policją najbardziej skorumpowani są najbogatsi przedsiębiorcy – wynika z opublikowanego w tym tygodniu dorocznego raportu organizacji Transparency International.

Z badań, przeprowadzonych w 28 krajach subsaharyjskiej Afryki przez zajmującą się korupcją Transparency International wynika, że plaga ta nie tylko wciąż dotyka Afrykę, ale narasta, a najbardziej na nią podatni są najbogatsi. Co dziesiąty Afrykanin w zeszłym roku płacił łapówki, a zamożni przedsiębiorcy po raz pierwszy zostali uznani przez Afrykanów za najbardziej skorumpowanych. Przegrali tylko z policjantami, od lat uchodzącymi za synonim złodziejskiej zarazy.
REKLAMA


Po policjantach i biznesmenach za najbardziej skorumpowanych Afrykanie uznają urzędników i poborców podatkowych, sędziów oraz posłów. Za najbardziej odpornych, aczkolwiek także podatnych na pokusę nielegalnego zarobku mieszkańcy Czarnego Lądu uznali w zeszłym roku duchownych i starszyznę plemienną.

Prawie dwie trzecie Afrykanów uważa, że korupcja w zeszłym roku nasiliła się, a ich rządy nie radzą sobie z tą plagą, albo – co gorsza – nie widzą w niej problemu. Najbardziej na korupcję narzekają mieszkańcy najbogatszych krajów Afryki – RPA, Nigerii (od lat uchodzącej za jeden z najbardziej złodziejskich krajów świata) i Ghany, cieszącej się opinią prymuski pod względem przedsiębiorczości i gospodarczego rozwoju, nieopartego na surowcach energetycznych.

Na narastającą plagę korupcji narzekają też obywatele Liberii i Sierra Leone, Kenii i Ugandy. Panujący od 2009 r. prezydent Południowej Afryki Jacob Zuma, oskarżany od lat o praktykowanie korupcyjnych przedsięwzięć (zanim został prezydentem obalając w 2008 r. w pałacowym przewrocie prezydenta Thabo Mbekiego sam został pozbawiony stanowiska wiceprezydenta pod zarzutem korupcji) przyznał w październiku, że jego partia, szczycąca się walką z apartheidem i przywództwem Nelsona Mandeli, z powodu oskarżeń o korupcję i kumoterstwo może w przyszłym roku po raz pierwszy przegrać wybory samorządowe.

Za najmniej dotknięte zarazą korupcji Afrykanie uznali Botswanę, Mauritius i Republikę Wysp Zielonego Przylądka. Dwa pierwsze kraje jako jedyne z Afryki od lat znajdują się na liście pięćdziesięciu najuczciwszych państw świata. Na mniejszą niż zazwyczaj korupcję narzekali w zeszłym roku także mieszkańcy Burkina Faso, Wybrzeża Kości Słoniowej, Mali oraz królestwa Lesotho.

Za najbardziej pokrzywdzonych przez korupcję raport Transparency International uznał tradycyjnie najuboższych Afrykanów, którym przychodzi płacić łapówki za dostęp do podstawowych dóbr i praw. Tylko co dziesiąty z płacących daniny urzędnikom czy policjantom ośmielił się zgłosić swoją krzywdę. Reszta zrezygnowała z tego w obawie przed represjami, albo uznała, że dochodzenie sprawiedliwości nie przyniesie żadnego skutku.

Raport Transparency International został opublikowany niedługo po podróży do Afryki papieża Franciszka, który wytykał korupcję jako trudną do odparcia pokusę. „Jest jak cukierek, słodka, lubimy to, łatwo z nią żyć” – mówił w Nairobi papież.

Według Banku Światowego w wyniku korupcji Afryka, uważana od lat za najbardziej skorumpowany kontynent świata okradana jest co roku z co najmniej 150 mld dolarów. „Kto jest bardziej winny korupcji?” - zapytał mnie w 1999 r. jeden z nigeryjskich ministrów, mówiąc o zachodnich koncernach, wydobywających ropę naftową w delcie rzeki Niger. – Czy ten kto przyjmuje łapówki czy też może ten, kto je proponuje?".

..

Z tego jest bieda i glod.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:26, 30 Gru 2015    Temat postu:

Polak w piekle eboli: kupuje się dzieci, by je następnie uśmiercić i robić z ich główek "lekarstwa"
Piotr Gruszka
Redaktor Onet Wiadomości

Podobnie do gambijskiej Serekundy wygląda tysiące afrykańskich miast - Archiwum prywatne T. Biedzkiego / Materiały prasowe

- Słyszałem historie, że zmarłych ludzi się proszkuje i robi z nich "lekarstwa". Nie wiedziałem natomiast o tym, że kupuje się dzieci, by je następnie uśmiercić i robić z ich główek "lekarstwa". Początkowo nie za bardzo wierzyłem w to. Potem jednak sprawdziłem i to jest prawda - mówił w rozmowie z Piotrem Gruszką autor książki "W piekle Eboli" Tadeusz Biedzki.

Piotr Gruszka: Podczas dwóch wypraw Pan i Pana żona Wanda odwiedziliście Gambię, Senegal, Gwineę Bissau, Gwineę, Sierra Leone i Liberię. Miało to miejsce w czasie, gdy w Afryce szalał wirus eboli. Czy miał Pan obawy przed wyjazdem?
REKLAMA


Tadeusz Biedzki: Naturalnie, że tak. Zdecydowałem się jednak, gdyż miałem poczucie lojalności wobec Afryki, z którą czuję się mocno związany. Jeżdżę tam już od 25 lat. Kiedy uświadomiłem sobie, że podczas epidemii eboli Afrykanie zostali sami, poza nielicznymi wolontariuszami, lekarzami i sanitariuszami, kiedy zauważyłem, że nie ma tam ani jednego polskiego reportera i niewielu reporterów z Europy i USA, a amerykańskie telewizje przyjechały tam na trzy dni tylko i wyłącznie po to, by zostawić kamery lokalnym dziennikarzom, a potem brały tylko od nich materiały - to powiedziałem sobie, że moim moralnym obowiązkiem jest pojechać tam i opisać jak jest naprawdę. Absolutnie nie sądziłem wtedy, że będzie to pierwsza na świecie książka na ten temat.

Jak się Pan do tych wyjazdów przygotowywał?

Wszystko, co było możliwe na temat eboli przeczytałem. Także na temat lekarstw – tych oficjalnych i nieoficjalnych. Stosowaliśmy i te, i te. Nie wiem, które okazały się skuteczne, ale najwyraźniej pomogły, skoro wróciliśmy cali. A może pomogło tylko częste mycie?
3b6c2a67-1303-499a-838a-4331d65b353e W gwinejskich wioskach żyje się bardzo biedne - Archiwum prywatne T. Biedzkiego / Materiały prasowe
W gwinejskich wioskach żyje się bardzo biedne

Najnowsza epidemia eboli rozpoczęła się w grudniu 2013 r. od śmierci dwuletniego chłopczyka o imieniu Emile ze wsi Meliandou na pograniczu Gwinei, Sierra Leone i Liberii. Celem podróży Pana i Pana żony była ta wioska. Jakie były pierwsze wrażenia? Jak Państwa tam "przywitano"?

Odczucia miejscowych były takie, iż przyjechały osoby odpowiedzialne za ich choroby. Może nie obwiniali bezpośrednio nas, ale winili białych. Wcześniej odbywały się tam szczepienia na odrę i wkrótce potem wybuchła ebola. Mieszkańcy tej wsi są ludźmi niewykształconymi, którzy wyciągają proste wnioski. Uznali więc, że biali zarazili ich chorobą. Dlatego przyjęli nas wrogo, niechętnie. Zastosowałem więc swoją starą zasadę: uśmiech, współczucie i przede wszystkim pytanie o ich codzienne sprawy. Gdy opuszczaliśmy wioskę atmosfera była cieplejsza. Nie traktowano już nas z wrogością, ale jako osoby, które okazały im odrobinę serca.

Jak długi czas spędzili Państwo w wiosce?

Około dwóch godzin. Wiedzieliśmy, że nie można przez cały dzień czy dwa opierać się tylko i wyłącznie na współczuciu. Byliśmy także bardzo zmęczeni podróżą. Trwała ona wówczas już miesiąc. Miesiąc w Afryce w takich warunkach, w nieustannym strachu przed ebolą, jest wyczerpujący nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

Wracając do tematu, byliśmy w Meliandou, by porozmawiać z miejscowymi, poznać ich odczucia, a także zebrać niezbędne informacje do książki. Poznaliśmy nie tylko historię mieszkańców, ale także sposób, w jaki epidemia odcisnęła się na tej wsi. A spowodowała nie tylko katastrofę zdrowotną, ale i gospodarczą, bo nikt nie chciał od nich kupować warzyw, owoców itp. Nastąpiła izolacja mieszkańców wioski od sąsiednich miejscowości. W Afryce nie do pomyślenia jest na przykład, by ktoś z rodziny, przyjaciół lub sąsiadów nie przyjechał na pogrzeb. To się po prostu nie zdarza. W tej wiosce nie ma już eboli, a jednak ludzie nie pojawiają się na pogrzebach. Miejscowi czują się odrzuceni społecznie i psychicznie. Moja żona, gdy stamtąd wyjeżdżaliśmy, powiedziała, że ma wrażenie, jakbyśmy opuszczali wieś trędowatych. Katastrofę eboli, którą wcześniej podczas podróży zobaczyłem w skali globalnej, w tej wiosce ujrzałem w mikroskali. Wyglądała dokładnie tak samo.

Są różne tezy na temat początku epidemii eboli. Mówi się, że rozpoczęła się w wiosce Meliandou od kontaktu chłopców z zarażonym nietoperzem. Czy wiadomo coś więcej o genezie wybuchu epidemii?

Prawdopodobnie zaczęło się od tego, że chłopcy podczas zabawy zestrzelili z procy nietoperza. Nietoperze w tej części Afryki traktuje się jak u nas kurczaki i zjada pieczone na ogniu. Jest to wielki przysmak i ważne źródło pokarmu, bo w Afryce nie jada się za wiele mięsa. Prawdopodobnie było tak, że mały Emile dotknął zakrwawionego nietoperza, krew zwierzęcia dostała się do jakiejś jego rany lub zlizał ją i w ten sposób zaraził się ebolą. Potem choroba rozniosła się na rodzinę chłopca. Stało się tak m.in. dlatego, że po śmierci chłopca wszyscy dotykali go, kąpali trzykrotnie w tej samej wodzie – nie tylko matka, ale też inni krewni, sąsiedzi. Zmarli niemal wszyscy.

Jak rozprzestrzeniała się ebola? Jak to się stało, że wirus opuścił granice małej wioski Meliandou?

Wieś znajduje się na styku trzech granic, bardzo blisko Liberii i Sierra Leone. Proszę pamiętać, że w Afryce granice były wyznaczane przez kolonialnych wojskowych bez uwzględniania lokalnych społeczności, tak "od linijki". Na pogrzeby przyjeżdżali mieszkańcy różnych wiosek z sąsiednich krajów, z reguły były to rodziny mieszkające po różnych stronach granicy. Z tego powodu wirus bardzo szybko przeniósł się do tych państw.

Dodatkowym czynnikiem wpływającym na rozprzestrzenianie się eboli jest nieufność miejscowych do lekarzy, nie tylko białych, ale i czarnych.

To prawda. Lekarze byli nawet bici przez mieszkańców. Przyczyny były różne. Niektórzy sądzili, że to właśnie biali lekarze rozprzestrzeniają chorobę. Inni uważali, że zabierają chorych, by przeprowadzać na nich eksperymenty medyczne. Byli nawet tacy, którzy przypuszczali, że biali lekarze zabierają chorych po to, by ich uśmiercić, a następnie zjeść i w ten sposób uzyskać odporność na ebolę.

Jednak i czarni lekarze oraz sanitariusze nie uniknęli agresji. W Monrowii, stolicy Liberii, sytuacja w pewnym momencie była krytyczna. Ludzie umierali masowo, trupy leżały nawet po dwa, trzy dni na ulicy, bo sanitariusze nie nadążali. Gdy przyjeżdżali, by je zabrać, byli bici przez przerażonych mieszkańców, którzy obawiali się, że mogli się zarazić od zmarłych leżących na ulicy. Sanitariuszom zarzucano też, że współpracują z białymi lekarzami. Ludzie twierdzili, że wszyscy chorzy zabierani do szpitali umierają tam, nie otrzymując pomocy. Dlatego wśród mieszkańców, zwłaszcza na wsiach, rozniosła się fama, że należy chronić bliskich przed pójściem do szpitala, gdyż jest to równoznaczne z wyrokiem śmierci. Nawet zmarłych nie chcieli oddawać. Jedna z rodzin wiozła samochodem przez pół Gwinei trupa w okularach przeciwsłonecznych, tak, aby wszyscy myśleli, że żyje.

W tych warunkach praca sanitariuszy była bardzo trudna…

Tak, często brakowało lekarstw i środków czystości, byli też słabo opłacani. Głośne było wydarzenie w szpitalu w Kenemie w Sierra Leone, gdzie sanitariusze, którzy nie otrzymali wypłaty od kilku tygodni, wyrzucili trupy na ulicę przed szpital i pod drzwi gabinetu dyrektora. Zależało im, by sprawa nabrała rozgłosu i by ktoś o tym napisał. Potem do Kenemy dotarły lekarstwa i wreszcie lekarze mieli czym leczyć.
3b6c2a67-1303-499a-838a-4331d65b353e W szpitalu w gwinejskiej Boffie panowały straszne warunki - Archiwum prywatne T. Biedzkiego / Materiały prasowe
W szpitalu w gwinejskiej Boffie panowały straszne warunki

W Afryce funkcjonuje właściwie namiastka tego, co my nazywamy służbą zdrowia. Jakie były warunki leczenia eboli?

Szpitale wyglądały tragiczne. Nie było lekarstw ani strzykawek jednorazowych, a przy takiej chorobie wielokrotne używanie tych samych strzykawek to najprostsza droga do zarażenia. Nie było tak potrzebnej przy leczeniu eboli witaminy C. Ebola wypłukuje z organizmu całe zapasy tej witaminy. Gdy jej brakuje, pęka skóra, mięśnie, narządy wewnętrzne. Z tego powodu chorzy na ebolę umierają w kałużach krwi. Często brakowało nawet wody i mydła, które są największymi wrogami eboli. Chorzy również ich nie posiadali. A ten wirus bardzo dobrze się zmywa. Dlatego podstawą profilaktyki są częste kąpiele. My myliśmy się, gdy tylko było to możliwe. Często jednak, nawet w hotelach, nie było wody. Wtedy używaliśmy środków odkażających, które zajmowały pokaźną część naszych plecaków.

Czy sanitariusze bali się zarażenia ebolą?

Oczywiście. Mieli świadomość, jakie zagrożenie niesie ze sobą ta praca. Część miała odpowiednie przeszkolenie medyczne, bo pracowali już wcześniej w szpitalach. Inni, jak Thomas, którego poznaliśmy w Monrovii, chwytali się tej pracy, jako ostatniej deski ratunku. Wszyscy jednak bali się i chcieli zarabiać duże pieniądze. Obiecano im je, aby zachęcić do pracy, w okresie, gdy służba zdrowia nie nadążała. Potem nie dostawali zapłaty, więc protestowali.

W książce opisuje pan wizytę na targu w Gwinei w miasteczku Boffa. Na tym targu 17-letnia dziewczyna oferuje Państwu lekarstwo „na wszystko” w tym na ebolę i AIDS. Robi się je z… główek dzieci.

W Afryce jest dużo targów, gdzie można kupić różnorakie "lekarstwa". Na jednym chciano mi za 100 dolarów sprzedać części ciała albinosa. Przekonywano, że potem będę szczęśliwy do końca życia. Słyszałem historie, że zmarłych ludzi się proszkuje i robi z nich "lekarstwa". Nie wiedziałem natomiast o tym, że kupuje się dzieci, by je następnie uśmiercić i robić z ich główek "lekarstwa". Początkowo nie za bardzo wierzyłem w to. Potem jednak sprawdziłem i to jest prawda.

Opowiem Panu inną historię. Spotkałem kiedyś świetnych muzyków w mieście Bobo-Dioulasso w Burkina Faso. Jeden z nich opowiedział mi, że jego wujek, któremu nie wiodło się w życiu, miał sen, w którym usłyszał, że jeśli chce mieć lepsze życie musi zabić jedno swoje dziecko. Wtedy, jak mi opowiadał ten muzyk, wujek zabił najbrzydszą córkę. Od tego czasu wszystko mu się w życiu odmieniło. Nawet, jeśli to jest nieprawdą, to oni tacy są i w ten sposób myślą.

Dla Europejczyków szokujące mogą być także praktyki afrykańskich animistów. Wierzą oni, ze krwawa ofiara zapewni ochronę przed zagrożeniami…

W Sierra Leone w wiosce zamieszkanej przez animistów, zaproszono mnie na uroczystość złożenia krwawej ofiary. Składała się ona z dwóch części: modlitwy, a następnie zabicia zwierzęcia w intencji ochrony przed ebolą. Na początku kapłan podczas nabożeństwa wznosił modły. Po ich zakończeniu podcięto gardło barankowi. Tryskającą krew animiści pili bezpośrednio z sączącej się rany i zbierali ją też do miseczki. Kapłan bardzo mnie namawiał, bym wypił tą krew. Mówił mi: "Wypijesz, będziesz zdrowy. Nie będziesz chorował".

Afryka jest zlepkiem zróżnicowanych społeczności. Jedni wierzą, podobnie jak Europejczycy, że ebola to wirus, którym można się zarazić. Inni w ogóle nie wierzą, że to choroba spowodowana przez czynniki biologiczne, ale, że wywołują ją duchy np. została wymodlona przez wrogów. Jeszcze inni uważają, że to przekleństwo bogów. Kolejni, co mnie najbardziej zaskoczyło, wierzą, że tej choroby nie ma dopóty, dopóki nie wypowie się jej nazwy.

W Afryce śmierć jest wszechobecna. Wydaje się, że towarzyszy jej pewna znieczulica…

To jest przedziwne, bo oni z jednej strony bardzo przeżywają śmierć, ale z drugiej łatwo się z nią godzą. Zresztą Afrykanie łatwo godzą się z każdym nieszczęściem czy niepowodzeniem. W Afryce żyje się wspólnie, w dużych społecznościach, więc ludzie często oglądają śmierć. I choć ją bardzo emocjonalnie przeżywają, są z nią oswojeni.

W ostatnich tygodniach docierają do nas informacje, że kolejne kraje afrykańskie poradziły sobie z ebolą. Władze tych państw informują, że nie dochodzi już do zachorowań. Sądzi Pan, że w Afryce nie dojdzie do wybuchów kolejnych epidemii eboli?

Ebola będzie tam pewnie zawsze. A raz na jakiś czas wystąpi w formie epidemii. Ta była już siódmą. Jest kilka odmian wirusa ebola, jedne są bardziej złośliwe, inne mniej. Przy różnych niesprzyjających okolicznościach wirus może spowodować epidemię. Jestem przekonany, że w przyszłości o epidemii eboli znów usłyszymy. Wie pan, dziwne rzeczy się dzieją w Afryce. Dla mnie zaskakujące było to, że władze Sierra Leone wyrzuciły z kraju amerykańskie laboratorium. Nikt na świecie nie wyrzuca Amerykanów tak po prostu, bo to jest bardzo poważna polityczna decyzja. Musieli być bardzo zdeterminowani, skoro to uczynili.

Czy Europa ma się bać eboli?

W Europie mogą się zdarzyć zachorowania, ale mało prawdopodobna jest epidemia eboli. Po pierwsze inny jest poziom higieny, więc rozprzestrzenienie się wirusa byłoby znacznie trudniejsze. Po drugie Europejczycy przestrzegaliby zaleceń władz. W Afryce ludzie ignorowali nakazy władz dotyczących walki z chorobą. Na przykład masowo wyrzucano rozdawane bezpłatnie mydła w obawie, że ich użycie spowoduje zakażenie ebolą.

...

Niestety dzikosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:57, 18 Sty 2016    Temat postu:

ONZ: na południu Afryki milionom ludzi grozi głód
18 stycznia 2016, 13:35
• Światowy Program Żywnościowy ONZ alarmuje - 14 mln ludzi grozi głód
• To efekt suszy na południu Afryki
• Suszę potęguje El Nino
• Najbardziej dotknięte kraje to Malawi i Madagaskar

Na południu Afryki około 14 milionom ludzi grozi głód z powodu suszy, spotęgowanej przez El Nino, ciepły prąd morski we wschodniej części strefy równikowej Pacyfiku - ostrzegł w poniedziałek oenzetowski Światowy Program Żywnościowy (WFP).

Najbardziej dotknięte jest Malawi, gdzie głodem zagrożone jest 2,8 miliona ludzi, czyli 16 proc. ludności. Szczególnie trudna jest też sytuacja na Madagaskarze, gdzie głód może dotknąć prawie 1,9 mln ludzi.

- Perspektywy są alarmujące - ostrzega WFP wskazując, że w wielu regionach opady są bardzo niewielkie, a w niektórych krajach pora siania zbóż kończy się lub już minęła.

Pojawiający się co kilka lat El Nino jest obecnie szczególnie intensywny. Może m.in. powodować susze w Australii, różnych regionach Afryki, Azji Południowo-Wschodniej i Indii, a jednocześnie sprowadzać deszcze na inne obszary ziemskiego globu.

...

Niestety.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:39, 20 Sty 2016    Temat postu:

Burzliwe czasy przed niestabilną Afryką Centralną. Planowane wybory mogą na nowo rozpalić przygasłe konflikty
Michał Staniul
20 stycznia 2016, 11:53
• Nieposkromiony apetyt na władzę jest jednym z największych zagrożeń dla Afryki
• Do najbardziej nieprzewidywalnych zdarzeń może dojść w sercu kontynentu
• Wybory w DR Konga i Ugandzie mogą znów rozpalić przygasłe konflikty
• Tylko w Kongo w ciągu ostatnich dwóch dekad w wojnach zginęło 6 mln ludzi
• Ponurym prognostykiem dla regionu jest kryzys i krwawe zajścia w Burundi

Afrykańscy prezydenci nie raz ignorowali już prawo i przedłużali swe rządy - a to pięć lat, a to o dekadę, a to w nieskończoność. Z reguły reakcja była taka sama: lud pohukiwał, sprzeciwiał się, wychodził na ulicę. A potem godził się z losem i zapominał. Ale nie zawsze.

W maju zeszłego roku Pierre Nkurunziza oznajmił, że chce po raz trzeci zostać prezydentem Burundi. Konstytucja mówiła tymczasem wyraźnie: głowa państwa może rządzić maksymalnie dwie kadencje. Tylko to mogło uchronić delikatną równowagę w kraju, który dopiero dekadę wcześniej wynurzył się z odmętów długiej i krwawej wojny domowej. Obywatele postanowili bronić konstytucyjnych zapisów za wszelką cenę. Burundi zatrzęsło się w posadach.

Chociaż wojsko szybko stłumiło pierwszą falę protestów, a w lipcu Nkurunziza wygrał zbojkotowane przez większość opozycji wybory, sytuacja coraz bardziej wymykała się spod kontroli. Rząd zakneblował media, pokojowe manifestacje zamieniały się w brutalne starcia z siłami bezpieczeństwa, a najgłośniejsi dysydenci zaczęli znikać w niewyjaśnionych okolicznościach. W końcu stało się nieuniknione: część buntowników chwyciła za broń.

Tylko w grudniu w walkach między rebeliantami i armią zginęło ponad sto osób; na przełomie roku łączna liczba ofiar konfliktu przekroczyła pół tysiąca. Bojąc się powtórki ludobójczych rzezi z przeszłości, ponad 200 tysięcy cywilów uciekło za granicę. - W całym kraju wyczuwa się atmosferę realnego strachu i bezkarności - opisywała po niedawnych badaniach terenowych Rachel Nicholson z Amnesty International. Jedna decyzja Nkurunzizy wystarczyła, by Burundi ponownie stanęło na krawędzi. Ale tamtejszy kryzys może być zaledwie przestrogą dla całego regionu.

W 2016 roku w aż 17 afrykańskich państwach odbędą się wybory prezydenckie lub parlamentarne. Do urn pójdą zarówno mieszkańcy malutkich Komorów, jak i wielkiego Czadu.

W niektórych krajach - choćby Ghanie i Zambii - elekcje nie powinny wywołać żadnych większych wstrząsów. W innych, na przykład Republice Środkowej Afryki i Somalii, wywołają je na pewno.

Do najbardziej nieprzewidywalnych zdarzeń może dojść jednak w państwach Afryki Centralnej, które podobnie jak Burundi leżą w malowniczej i wiecznie niestabilnej krainie Wielkich Jezior Afrykańskich.

Wieczny prezydent

Aż 80 proc. Ugandyjczyków ma mniej niż 30 lat. Oznacza to, że znakomita większość populacji nie pamięta innego prezydenta niż Yoweri Museveni - ugandyjski przywódca doszedł do władzy w 1986 roku. Chociaż na powrót do demokracji zezwolił już po dekadzie rządów, nigdy nawet nie udawał, że byłby gotów wypuścić ster z rąk. Gdy w 2005 roku jego druga i - w świetle prawa - ostatnia kadencja dobiegała końca, Museveni zmienił konstytucję i usunął wszelkie limity w tym zakresie.

Mimo 71 lat na karku, 18 lutego będzie ubiegał się o piątą już kadencję.

Dotychczas wszystkie wybory wygrywał w pierwszej turze, zawsze z kilkudziesięcioprocentową przewagą. Miejsce drugie przypadało wiecznemu opozycjoniście Kizzie Besigyemu, który za każdym razem skarżył się na oszustwa i zastraszenie. - Od poprzednich elekcji aresztowano mnie 43 razy - żalił się w listopadowym wywiadzie dla dziennika “Daily Monitor”. W przeszłości bywało jeszcze gorzej: w 2006 roku, akurat w trakcie kampanii wyborczej, służby bezpieczeństwa zatrzymały go z zarzutami zdrady stanu i gwałtu. Sąd określił wniosek oskarżenia jako "ordynarny i amatorski" - lecz dopiero po głosowaniu.

Wybory w lutym będą jednak inne. Museveniemu przyjdzie zmierzyć się z kimś, kto może być znacznie mocniejszy od Besigye.

Amama Mbabazi był do tej pory m.in. szefem wywiadu, ministrem obrony i premierem. Kiedy w 2014 roku wyraził prezydenckie ambicje, otoczenie prezydenta prędko zaczęło odsuwać go od władzy - najpierw odebrano mu tekę szefa rządu, a potem pozbawiono pozycji sekretarza rządzącej partii. Niezrażony Mbabazi postanowił wystartować jako kandydat niezależny. Choć nie cieszy się wielką popularnością, majątek i dawne wpływy pozwalają mu na obecność w prywatnych mediach i chronią przed represjami. - Przyłączając się do wyścigu, Mbabazi zakłócił dotychczasową logikę wyborów - analizuje Anna Reuss, politolog z Uniwersytetu w Antwerpii. - Besigye może i potrafi przyciągać tłumy, ale jest znanym zagrożeniem. Mbabazi wzbudza za to obawy reżimu dzięki reputacji doskonałego stratega - dodaje.

Nadchodzące wybory wzbudzają zauważalną nerwowość władz. W listopadzie służby bezpieczeństwa regularnie rozbijały rzekomo nielegalne wiece opozycji, a od grudnia co najmniej kilkudziesięciu antyrządowych działaczy tkwi w aresztach. Analitycy z niepokojem przyglądają się szczególnie działaniom tzw. zapobiegaczy zbrodni (crime preventers) - nieformalnych młodzieżowych bojówek, które policja zaczęła szkolić tuż przed startem kampanii. “Wszystko dobre, co widzicie dookoła, jest zasługą rządów Narodowego Ruchu Oporu (partii Museveniego - red.)” - indoktrynuje podręcznik rozdawany członkom milicji. Według ugandyjskiego tygodnika “The East African” obecność takich jednostek sprawia teraz, że “widmo przemocy nie znika nawet na moment”.

Cienka linia

Wybory prezydenckie w Demokratycznej Republice Konga - jednym z największych i najbardziej niestabilnych państw Afryki - powinny odbyć się w listopadzie. Sęk w tym, że to optymistyczny scenariusz.

Według kongijskiej konstytucji, prezydent ma prawo rządzić tylko przez dwie pięcioletnie kadencje. W teorii oznacza to, że obecny lider - władający od 15 lat Joseph Kabila - powinien już powoli pakować walizki. Ale wszystko wskazuje, że wcale nie ma zamiaru tego robić.

We wrześniu 2014 roku Kabila i jego sojusznicy próbowali usunąć z konstytucji niewygodne ograniczenia. Wniosek rozbił się jednak o opór parlamentu. Po czterech miesiącach prezydent spróbował innego podejścia - ogłosił, że przed wyborami należy przeprowadzić powszechny spis ludności.

Pomysł sam w sobie nie był zły - trudno wszak o wiarygodne elekcje, jeśli do końca nie wiadomo, ilu obywateli może głosować. Ostatni państwowy cenzus sporządzono w Kongo (wtedy - Zairze) na początku lat 80., a szacunki zagranicznych organizacji różnią się niekiedy o kilkanaście milionów.

Problem tkwił w tym, że policzenie mieszkańców niemal całkowicie pozbawionego normalnych dróg państwa o rozmiarze niewiele mniejszym od całej Europy Zachodniej miałoby zabrać od dwóch do czterech lat.

Dla Kongijczyków przesłanie było jasne: Kabila po prostu chce “kupić” więcej czasu. Zamieszki, które wkrótce potem wybuchły, pochłonęły co najmniej 70 ofiar.

Uginając się pod presją, rząd odłożył ideę cenzusu na bok. Lecz wcale się z niej nie wycofał. - Powiedzmy prawdę. W obecnej sytuacji nie ma możliwości zorganizowania wyborów. Musicie dać nam jeszcze dwa do czterech lat - powiedział reporterom w czasie niedawnej konferencji rzecznik władzy.

Choć sam Kabila unika komentarzy, jego akcje zdradzają sporą determinację. Gdy w marcu siedmiu wpływowych koalicjantów wezwało go w otwartym liście do wyjawienia swoich planów i poszanowania konstytucji, wszyscy w ciągu paru tygodni zostali usunięci z rządu. Obywatelskie protesty, choć znacznie mniejsze od tych sprzed roku, niezmienne rozbijane są tymczasem policyjnymi pałami. Gros manifestacji ma całkowicie spontaniczny charakter. - Wielu Kongijczyków dostaje alergii na samą myśl o dalszych rządach obecnej ekipy, ale podobne odczucia mają też względem ich rywali. Dla nich wszyscy politycy są typowymi paniskami, którym zależy tylko na wzbogaceniu - zauważa Kris Berwouts, niezależny analityk ds. Afryki Centralnej.

W kraju, który w ciągu ostatnich dwóch dekad stracił w wewnętrznych wojnach ponad sześć milionów obywateli, takie napięcie jest bardzo złą wróżbą.

Inny od wszystkich

Eksperci od dawna przewidywali, że jednym z największych zagrożeń dla stabilności Afryki w XXI wieku będzie nieposkromiony apetyt na władzę. Pierwsza generacja afrykańskich dyktatorów - z Mobutu Sese Seko, Bokassą i innymi tyranami na czele - wyraźnie pokazała, jak bardzo korumpować potrafi zbyt długie trwanie na tronie. Broniąc swoich konstytucji, Afrykanie dowodzą, że mają dość ludzi, którzy nie potrafią zejść ze sceny. Ale nie dotyczy to każdego kraju.

W referendum 18 grudnia Rwandyjczycy niemal jednogłośnie poparli zmiany, które pozwolą Paulowi Kagamemu ubiegać się o trzecią kadencję - a później dwie kolejne, nieco krótsze. Teoretycznie daje mu to szansę pozostania prezydentem aż do 2034 roku. Mimo że Zachód regularnie krytykuje go dziś za łamanie praw człowieka, rodacy - czy to z powodu skutecznej propagandy, czy też realnych zasług - ciągle widzą w nim tego, który zatrzymał ludobójstwo na Tutsich i zapewnił państwu względny pokój.

Mimo że wybory odbędą się dopiero na początku przyszłego roku, Rwandyjczycy już teraz dali wskazówkę co do ich wyniku: jeśli alternatywą miałoby być zbudzenie starych demonów, Kagame może rządzić i do końca świata. Pragmatyzm - lub instynkt przetrwania - bywa mocniejszy od marzeń o wzorowej demokracji.

...

To jest koszmar.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:20, 09 Lut 2016    Temat postu:

Pokłosie epidemii eboli w Afryce Zachodniej: gwałty, prostytucja i ciąże nastolatek
8 lutego 2016, 16:43
• Ebola nie była jedyną plagą, jaką przeżywała ostatnio Afryka Zachodnia
• "Foreign Policy": przez epidemię wzrosła liczba ciężarnych nastolatek
• Dziewczynki były narażone na gwałty lub sprzedawały się za żywność
• Skutki ciąż nieletnich będą długo odczuwane dla krajów regionu

Gwinea, Liberia i Sierra Leone - to właśnie te państwa najbardziej ucierpiały przez epidemię eboli w Afryce Zachodniej. Wirus zaatakował tam pod koniec 2013 r. i szybko rozprzestrzeniała się na kolejne kraje regionu i jeszcze dalej. W czerwcu 2014 r. Lekarze bez Granic alarmowali, że epidemia "całkowicie wymknęła się spod kontroli". Wirusem zaraziło się ok 30 tys. ludzi, z czego jedna trzecia zmarła. W końcu jednak udało się zatrzymać ebolę.

Okazuje się jednak, że przez ten cały czas region zmagał się nie z jedną, a dwoma plagami. O tej drugiej, jak opisuje amerykański magazyn "Foreign Policy", nie mówiono jednak tak głośno. Chodzi o duży wzrost liczby ciężarnych nastolatek - efekt przemocy wobec dziewczynek w czasie epidemii, ale także trudnych wyborów, które musiały wówczas podejmować.

Jak podaje raport Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) dotyczący Sierra Leone, w niektórych dotkniętych przez krwawą gorączkę społecznościach liczba nastoletnich ciężarnych wzrosła o 65 proc. Choć nie ma dokładnych danych z innych państwach regionu, według "FP" także i tam pokłosiem epidemii stały się ciąże nieletnich.

Śmierć, bieda i zamknięte szkoły

- Epidemie są podobne do sytuacji podczas konfliktu. Zmniejszają się wpływy władz, pojawia się chaos i niestabilność, a wszystko to sprawia, że kobiety są narażone na przemoc - tłumaczyła magazynowi "FP" Monica Onyango z Uniwestytetu Bostońskiego, która specjalizuje się m.in. w zagadnieniach zdrowia publicznego i kryzysów humanitarnych.

UNDP opisuje w swoim raporcie, że przed wybuchem epidemii kobiety chodziły na targ, pracowały na roli, odwiedzały przyjaciół, podczas gdy mężczyźni wolny czas spędzali w barach, kinach czy na meczach piłkarskich. Ebola wszystko zmieniła, życie społeczne nagle przestało istnieć. Pojawił się za to strach.

Z powodu krwawej gorączki niektóre obszary były pod kwarantanną, na długie miesiące zamknięto też szkoły. Rodzice wielu dzieci zmarli przez wirus albo stracili pracę i możliwość zapewnienia bytu swoim bliskim. Bieda, w tych i tak niebogatych państwach, zaczęła coraz bardziej zaglądać ich mieszkańcom w oczy.

- Przed epidemią eboli koncentrowałam się na szkole, ale teraz mężczyźni nękają mnie, bo ciągle jestem w domu - wyznała w ankiecie dla UNDP nastolatka z Sierra Leone. Z powodu rozprzestrzeniającego się wirusa wiele dzieci przestało chodzić do szkół, stając się łatwym celem przemocy. Co gorsza, w czasie epidemii służby bezpieczeństwa były bardziej skupione na walce z ebolą niż innymi przestępstwami.

Jedna z osób, która brała udział w ankietach UNDP dotyczących sytuacji w czasie epidemii, opowiedziała, jak gwałciciel jej 13-letniej siostrzenicy wywinął się sprawiedliwości przez brak dowodów. - Przez ebolę centrum medyczne, które wydawało raporty dla ofiar napaści seksualnych, było zamknięte - wyjaśniała bliska dziewczynce osoba, dodając, że bez tego dokumentu sąd oddalił oskarżenie.

Inne nastolatki z uczniów musiały się zamienić w głowy rodziny i szukać pracy, gdy ich bliscy chorowali. A jeśli nie mogły znaleźć innego źródła zarobku, niektóre dziewczynki godziły się na prostytucję.

"Wiele nastoletnich dziewcząt zostało samych, stały się wyrzutkami, ich rodziny zmarły przez wirus, społeczności je odrzuciły, więc godziły się na seks za pieniądze, jedzenie albo schronienie" - ostrzegał już w listopadzie 2014 r. Plan International, organizacja pomagająca dzieciom. W tym samym czasie PI przybliżało na stronie Fundacji Thomson Reuters historię 15-letniej ciężarnej Mabel. Przez ebolę dziewczynka przestała chodzić do szkoły, znalazła za to chłopaka, który zmusił ją do seksu w zamian za pieniądze na żywność. "Mabel nie jest wyjątkiem" - opisywał artykuł.

Kolejnym pokłosiem przedłużającej się epidemii były wczesne małżeństwa. Nieletni rozmówcy organizacji Save The Children z Sierra Leone przyznali, że dziewczynki były wydawane szybciej za mąż, gdy ich rodzice nie mogli je utrzymać. – Jeśli szkoły będą dalej zamknięte, niektóre z nas będą postrzegane jako wystarczająco dojrzałe i zostaną poproszone o małżeństwo - powiedziała Save The Children ankietowana dziewczynka, której wiek oznaczono między 7 a 10 lat.

Długotrwałe konsekwencje

Skutki przemocy wobec kobiet, wzrostu ciąż wśród nastolatek czy przedwczesnych małżeństw będą jeszcze bardzo długo widoczne. Magazyn "Foreign Policy" zwraca przede wszystkim uwagę, że dla dziewczynek w Sierra Leone i Liberii ciąża zamyka drogę edukacji. Zgodnie z politykami tych państw ciężarne nie mogą chodzić do szkoły na zajęcia dzienne lub w ogóle. Brak edukacje tylko więc będzie potęgował ich, a także ich dzieci, przyszłą marginalizację społeczną.

Jeśli dodać do tego fizyczne zagrożenia dla młodych dziewczynek, które czeka poród, wyłania się obraz długotrwałych szkód, jakie spowodowała epidemia. I nie bardzo pomaga tutaj fakt, że Międzynarodowa Organizacja Zdrowia ogłosiła miesiąc temu, że Afryka Zachodnia jest już wolna od epidemii eboli.

...

Znowu stare koszmary.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:32, 16 Lut 2016    Temat postu:

Klęska suszy w Afryce Wschodniej – Polska Akcja Humanitarna apeluje o pomoc!


W Afryce Wschodniej ponad 18 milionów ludzi potrzebuje natychmiastowej pomocy w związku z dramatycznymi następstwami klęsk żywiołowych spowodowanych przez zjawisko atmosferyczne El Niño. Miliony mieszkańców Sudanu Południowego, Sudanu, Somalii i Etiopii do przeżycia potrzebują dwóch niezbędnych dóbr: wody i żywności.

Polska Akcja Humanitarna wraz z innymi międzynarodowymi organizacjami apeluje o pomoc dla ofiar katastrofalnych susz. Natychmiastowe działania są konieczne, aby zapobiec przekształceniu się kryzysu w klęskę głodu.
REKLAMA


W wielu miejscach regionu znacząco obniżył się poziom wód gruntowych, powodując wysychanie studni. Organizacje humanitarne szacują, że pomocy w uzyskaniu dostępu do wody potrzebuje 9 milionów

...

Niestety


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:53, 18 Lut 2016    Temat postu:

Głód zagraża milionom dzieci w Afryce. Katastrofalne skutki El Niño
W Malawi ponad 15 proc. populacji jest zagrożonych głodem - Reuters

Niemal milion dzieci we wschodniej i południowej Afryce wymaga natychmiastowego leczenia z powodu niedożywienia. Dwa lata nieregularnych opadów deszczu oraz susza w połączeniu z El Niño - jednym z najsilniejszych od 50. lat zjawisk - spowodowały spustoszenie w życiu najmłodszych.

El Niño związane jest z ociepleniem Pacyfiku i występuje średnio co 2 – 7 lat. Naukowcy wierzą, że zjawisko to występuje od zawsze, ale to ostanie może być najgroźniejsze w skutkach ze wszystkich dotychczasowych.

W całym regionie miliony dzieci są narażone na głód, brak wody i choroby. Sytuację pogarszają rosnące ceny żywności, które zmuszają rodziny do podjęcia drastycznych kroków, m.in.: ograniczania liczby posiłków i wyprzedaży majątku.

- Zjawisko El Niño będzie słabnąć, ale jego katastrofalne skutki będą odczuwalne dla dzieci w nadchodzących latach - powiedziała Leila Gharagozloo-Pakkala, Dyrektor Regionalny UNICEF ds. Afryki Wschodniej i Południowej. - Rządy państw starają się zaradzić tej sytuacji wykorzystując dostępne środki, jednak sytuacja jest bezprecedensowa. To, czy dzieci przeżyją, zależy od działań podjętych już dziś - dodała.

W obliczu rosnących niedoborów zasobów Lesotho, Zimbabwe i większość prowincji w Republice Południowej Afryki ogłosiły stan klęski żywiołowej. Szacuje się, że pod koniec 2016 r. w Etiopii liczba osób wymagających pomocy żywnościowej wzrośnie z ponad 10 mln do 18 mln.

Skutki El Niño są szczególnie dotkliwe dla dzieci w regionie:
W Etiopii dwie pory deszczowe, podczas których opady były bardzo niewielkie, sprawiły, że obecnie niemal sześć mln dzieci wymaga pomocy żywnościowej. Wiele z nich jest zmuszonych do pokonywania dużych odległości w poszukiwaniu wody, co wpływa na rosnącą nieobecność dzieci w szkołach;
W Somalii ponad 2/3 osób wymagających natychmiastowej pomocy to przesiedleńcy;
W Kenii ulewne deszcze i powodzie powiązane z El Niño potęgują wzrost liczby zachorowań na cholerę;
W Lesotho skutki El Niño dotykają co czwartego mieszkańca. To pogarsza i tak złą sytuację mieszkańców kraju, w którym 34 proc. dzieci to sieroty, 57 proc. ludzi żyje poniżej granicy ubóstwa, a niemal 1/4 osób dorosłych jest zakażona wirusem HIV;
Szacuje się, że w Zimbabwe 2,8 mln ludzi jest dotkniętych brakiem bezpieczeństwa żywnościowego spowodowanego suszą;
W Malawi kryzys żywnościowy jest najgorszy od dziewięciu lat, a 2,8 mln ludzi (czyli ponad 15 proc. populacji) jest zagrożonych głodem; liczba przypadków niedożywienia wzrosła o 100 proc. w ciągu zaledwie dwóch miesięcy (od grudnia 2015 r. do stycznia 2016 r.);
W Angoli 1,4 mln ludzi jest poszkodowanych na skutek ekstremalnych zjawisk pogodowych, a 800 tys. osób stoi w obliczu braku bezpieczeństwa żywnościowego, szczególnie w południowych, półpustynnych regionach kraju.

Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA) szacuje, że usuwanie skutków El Niño zajmie poszkodowanym społecznościom około dwóch lat. Ale będzie to możliwe tylko wówczas, jeśli w drugiej połowie roku poprawią się warunki upraw.

UNICEF posiada obecnie mniej niż 15 proc. funduszy na prowadzenie działań w państwach dotkniętych skutkami El Niño.

UNICEF to organizacja humanitarna i rozwojowa działająca na rzecz dzieci. Od ratujących życie szczepień, przez budowę szkół, po natychmiastową pomoc w sytuacji klęski humanitarnej - UNICEF robi wszystko, aby dzieciom żyło się lepiej. Pracuje w małych wioskach i z rządami państw, bo uważa, że każde dziecko, niezależnie od miejsca urodzenia, koloru skóry czy religii, ma prawo do zdrowego i bezpiecznego dzieciństwa.

...

Niestety znowu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:24, 19 Lut 2016    Temat postu:

El Niño sieje głód wśród dzieci w Afryce Południowej
19 lutego 2016, 12:21
• Prawie milion dzieci w Afryce Południowej i Wschodniej cierpi z powodu ostrego niedożywienia spowodowanego suszą
• Lesotho, Zimbabwe i kilka prowincji RPA ogłosiły stan klęski żywiołowej
• Bezpośrednią przyczyną suszy jest El Niño, ciepły prąd równikowy Pacyfiku

UNICEF alarmuje o pogarszającej się sytuacji w Afryce Południowej i Wschodniej. Według najnowszych szacunków prawie milion dzieci na tych terenach może cierpieć głód ze względu na panującą w tej części kontynentu suszę

. Za fatalne warunki atmosferyczne odpowiada El Niño, ciepły prąd równikowy Pacyfiku, który pojawia się średnio co 5-7 lat. Ilość opadów w tych obszarach Afryki w przeciągu ostatnich 2 lat jest poniżej średniej. W konsekwencji plony są bardzo skromne, a ceny podstawowych surowców rosną. Lesotho, Zimbabwe i kilka prowincji RPA ogłosiły stan klęski żywiołowej. Według szacunków ONZ około 14 milionów ludzi może cierpieć głód w 2016 r. w Afryce Południowej. W samym Malawi zagrożonych jest aż 2,8 mln ludzi. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w Etopii, gdzie 18 mln ludzi czeka na pomoc (potrzebne jest około 87 mln USD dotacji).

Leila Pakkala – Gharagozloo, dyrektor UNICEF w tym regionie twierdzi, że prąd równikowy powoli zdaje się odpuszczać, jednak jego wpływ (szczególnie na dzieci) będzie odczuwalny przez wiele lat. Ostre niedożywienie i bardzo znaczna utrata masy ciała to obecnie najważniejsze przyczyny zgonów wśród dzieci poniżej 5 roku życia. Biuro NZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA) twierdzi, że naprawa szkód wywołanych przez El Niño może potrwać 2 lata.

...

Wszedzie zagrozne dzieci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136453
Przeczytał: 59 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:42, 24 Mar 2016    Temat postu:

Martín Caparrós: Głód jest wyjątkowo rozwiązywalnym problemem. Musimy tylko chcieć go rozwiązać
Emilia Padoł
Dziennikarka Onetu
Martin Caparros - Calejandra Lopez

- Po raz pierwszy w historii znaleźliśmy się w punkcie, w którym mamy wystarczającą ilość pożywienia, żeby wykarmić wszystkich. Widać więc dokładnie, że problem nie tkwi w produkcji, a w dystrybucji. System gospodarczy i ekonomiczny jest tak skonstruowany, żeby zaspokoić bogatszą część świata: zamożniejsze kraje i ludzi. To właśnie jest przyczyną głodu i to należy zmienić. Pytanie brzmi: jak? – mówi w rozmowie z Emilią Padoł Martín Caparrós.

"Głód", monumentalny reportaż Martína Caparrósa – podejmujący temat tak trudny, spychany na margines, traktowany jak coś niezbywalnego, na co "przecież nie mamy wpływu" – to kubeł zimnej wody, który możemy wylać na swoje głowy. Lektura nie przyniesie moralizatorskich banałów, nie będzie też epatować cierpieniem, choć przecież to o nim jest ta opowieść. Caparrós pokazuje ludzi i ich historie, jest dociekliwy, przedstawia problem głodu w całej jego złożoności. Budzi emocje i skłania do stawiania pytań – samym sobie. A bez nich, i głośnej rozmowy o głodzie, jak przekonuje autor, nie sposób zmienić świata, w którym co dziewiąty człowiek nie ma nic do jedzenia.
REKLAMA


Emilia Padoł/Onet: Co niespełna cztery sekundy jedna osoba na świecie umiera na skutek głodu – co, jak Pan pisze, daje półtora Holocaustu rocznie. Porażające zestawienie.

Martín Caparrós*: Ban Ki-moon, sekretarz generalny ONZ, już kilka lat temu powiedział, że z przyczyn związanych z głodem na świecie umiera rocznie 9 milionów ludzi. W książce napisałem, że to daje półtora Holocaustu rocznie – jeżeli chodzi o liczbę ofiar. Chciałem pokazać, że istnieją osoby i śmierci pierwszej klasy i drugiej kategorii. O jednych wiemy, widzimy je, o tych drugich nie myślimy, zapominamy.

Jak wygląda fizjologia głodu, prawdziwego głodu?

Osoba, która nie je przez długi okres czasu, zaczyna zjadać samą siebie, pochłania swoje rezerwy. Ostatecznie prowadzi to do śmierci – kiedy zapasy są już wyczerpane. Ale śmierci bezpośrednio spowodowane kilku-, kilkunastodniowym głodem, zdarzają się względnie, podkreślam – względnie, rzadko. Ludzie najczęściej umierają z głodu długotrwałego, czyli długookresowego niedożywienia. Ich system immunologiczny przestaje prawidłowo działać, zaczynają chorować. Dla mieszkańców Zachodu te choroby nie okazałyby się śmiertelne, ale głodujących one po prostu wykańczają.

Co czują ci ludzie?

Pytałem o to swoich rozmówców, a ich odpowiedzi były przeróżne. Niektóre osoby popadają w depresję, są smutne, apatyczne, inne reagują irytacją, podenerwowaniem, często na granicy wytrzymałości.

Niger, Indie, Bangladesz, Stany Zjednoczone, Argentyna, Sudan Południowy, Madagaskar – to miejsca, w których rozmawia Pan z dziesiątkami osób. Wszędzie tłem jest głód, ale w każdym z tych krajów jest on inaczej powiązany z wyzyskiem społeczeństwa. Dlaczego akurat te miejsca?

Kiedy zastanawiałem się, w jaki sposób powinienem pisać o głodzie, postanowiłem przeanalizować rzeczywistą sytuację, czyli to, że głód ma różne postaci, decydują o nim różne mechanizmy, jego przyczyny i skutki nie są jednolite. Chciałem pokazać to zróżnicowanie.

Niger często podaje się jako przykład państwa, w którym teoretycznie głód jest strukturalny – czyli nie do rozwiązania, nic z nim nie można zrobić. Indie są obecnie największą demokracją świata, krajem, który gospodarczo rozwija się bardzo szybko. Mamy więc sprzeczność – głodnych w tym kraju powinno być mniej. Bangladesz wybrałem dlatego, że głód jest tam wykorzystywany jako narzędzie do podtrzymywania panującego systemu gospodarczego. Chciałem opowiedzieć o sytuacji kobiet wyzyskiwanych przez przemysł tekstylny.

Stany Zjednoczone zainteresowały mnie z dwóch względów. Po pierwsze, chciałem się przyjrzeć systemowi finansowemu i jego związkom ze wzrostem cen żywności, który prowadzi do tego, że wiele osób na świecie cierpi głód. Z drugiej strony – w USA ogromnym problemem jest otyłość, czyli tak naprawdę niedożywienie. I to również przykuło moją uwagę.

Argentyna to doskonały przykład niesprawiedliwej dystrybucji żywności. Ten kraj mógłby wykarmić swoich wszystkich obywateli i jeszcze wielu innych ludzi. Mimo to w Argentynie kilka milionów osób cierpi na niedożywienie. Również funkcjonujący w tym kraju system pomocy społecznej jest nie do końca udany.

Konflikty zbrojne i polityczne prowadzą do głodu – to chciałem pokazać na przykładzie Sudanu Południowego. Ostatnie miejsce, Madagaskar, to biedny kraj, w którym rządy i korporacje zawłaszczają ziemię, zasoby nie są tam właściwie wykorzystywane, co prowadzi do pogłębienia głodu wśród mieszkańców.

Czytając książkę, trudno oprzeć się wrażeniu, że głód szczególnie dotkliwie staje się sprawą kobiet. One każdego dnia muszą martwić się o to, czym nakarmią swoje potomstwo, to one zachodzą w ciąże i wielokrotnie rodzą, mając świadomość, że przeżyją nieliczne z ich dzieci. Ich głód nazywany jest genderowym, ma też bardzo seksistowskie podłoże.

Zgadza się – w walce z głodem to kobiety są na pierwszej linii frontu, a głównymi ofiarami tego głodu są ich dzieci. Z aspektem głodu genderowego spotkałem się dopiero pracując nad książką. To zjawisko jest obecne przede wszystkim w Azji, Chinach, Indiach – gdzie żyje połowa ludności świata. Tam też przyjmuje się, że w obliczu głodu pierwszymi osobami, które przestają jeść, są kobiety. Dla tych społeczności to zupełnie naturalne.

10 lat temu, jeszcze przed napisaniem "Głodu", rozmawiałem z pewnym młodym Chińczykiem. Pochodził z prowincji i opowiadał, że kiedy zaczął się głód, jego siostry przestały jeść, żeby on nie został bez pożywienia. Zapytałem go: "twoje siostry muszą cię chyba nienawidzić?" Odpowiedział: "Dlaczego? Przecież to normalne, że to ja dostaję jedzenie".

Niezwykle mnie to zaskoczyło, zacząłem zgłębiać ten temat i rzeczywiście, taki zwyczaj jest utrwalony m.in. w chińskiej tradycji. Oficjalnie argumentuje się, że to mężczyzna musi mieć siłę, żeby iść w pole, pracować, przynieść jedzenie i przerwać to błędne koło głodu. Ale to jest kłamstwo, zupełna nieprawda, bo w rzeczywistości kobiety też zapewniają pożywienie.

Nie ucieka Pan od problemu religii, wobec których zachowuje Pan daleko idący sceptycyzm. Ale zdaje się, że większość osób cierpiących głód, z którymi Pan rozmawiał, to ludzie wierzący.

Wydaje mi się, że gdy człowiek znajduje się w sytuacji, nad którą stracił kontrolę, której nie może zmienić, to odwołuje się do istnienia jakiegoś porządku, przez który tłumaczy sobie, że to wszystko działa tak, a nie inaczej. I tym porządkiem bardzo często jest Bóg. Dla mnie to bardzo smutne. Jeśli wierzymy, że Bóg zmieni naszą sytuację, to sami przestajemy działać.

Bardzo jasno pokazuje Pan, że problem głodu nie wynika z tego, że jedzenia jest na świecie za mało. Produkujemy pożywienie, którym możemy wykarmić ponad 7 miliardów ludzi zamieszkujących Ziemię, zostaje jeszcze zapas dla 4-5 miliardów, ale równocześnie 30-50 proc. tej żywności jest całkowicie marnotrawione.

Po raz pierwszy w historii znaleźliśmy się w punkcie, w którym mamy wystarczającą ilość pożywienia, żeby wykarmić wszystkich. Widać więc dokładnie, że problem nie tkwi w produkcji, a w dystrybucji. System gospodarczy i ekonomiczny jest tak skonstruowany, żeby zaspokoić bogatszą część świata: zamożniejsze kraje i ludzi. To właśnie jest przyczyną głodu i to należy zmienić. Pytanie brzmi: jak?

Pan ma swoje przemyślenia, recepty na to, jak można przebudować ten system?

Nie, żadnych recept (gorzki śmiech). Jestem przeciwnikiem tych, którzy mają recepty, gotowe rozwiązania. Często mówię, że gdybym je miał, to nie mówiłbym o nich na głos – bo bardzo nie lubię ludzi, którzy to robią. Natomiast mocno wierzę w to, że rozwiązanie będzie można znaleźć, jeżeli najpierw uwierzymy, że głód nie jest problemem innych, tylko naszym.

Temat głodu musi się pojawić w debacie publicznej, należy wywierać presję na osoby, czy instytucje, które coś mogą w tej sprawie zrobić. Trzeba o tym rozmawiać i wspólnie szukać rozwiązań. 30-40 lat temu jeszcze nikt nie mówił o zmianie klimatu. W tym momencie to temat numer jeden, żaden polityk nie można stanąć do jakichkolwiek wyborów, jeżeli nie ma w swoim programie wyborczym punktu związanego z ochroną klimatu. Dlaczego? Bo ludzie zaczęli o tym myśleć i postrzegać jako problem, który dotyczy właśnie ich. Wierzymy, że to nasz prawdziwy problem.

Głód jest wyjątkowo rozwiązywalnym problemem. Musimy tylko chcieć go rozwiązać.

Podkreśla Pan, że główną przyczyną głodu jest bogactwo. Jak potrzeba luksusu w jednej części świata wpływa na to, że w innej pogłębiają się bieda i głód?

To skomplikowane i wiąże się z globalnym systemem finansowym, ale streszczając – zasoby są ograniczone. Mogą być albo skoncentrowane, albo dobrze rozdystrybuowane. Przytaczam często pewien bardzo prosty przykład dotyczący tego, jak produkowane jest mięso. Potrzebujemy 10 kg zboża, żeby uzyskać jeden kilogram mięsa. Mamy wybór: 10 kg zboża zostanie rozdzielone pomiędzy 10 osób, każda z nich dostanie kilo zboża, albo te 10 kilo zje jakaś świnia czy krowa, z czego otrzymamy jeden kilogram mięsa, który dostanie jedna bogata osoba. Właśnie na tym polega koncentracja.

Czy zmieniając swoje codzienne wybory żywieniowe, konsumpcyjne możemy pomóc zwalczyć głód?

To nie takie proste, ale na pewne rzeczy możemy mieć wpływ. Ostatnio bardzo dużo mówi się o tym, żeby nie wyrzucać jedzenia. W zeszłym roku we Francji wprowadzono ustawę zakazującą supermarketom pozbywania się niesprzedanej żywności. Mają ją przekazywać organizacjom dobroczynnym. Oczywiście to jedzenie zostanie rozdystrybuowane tutaj, na naszych rynkach i będzie to działanie krótko- czy średnioterminowe. Ale kto wie – może przyniesie także długoterminowy efekt? I może jeżeli będziemy wyrzucać mniej jedzenia, rynek zorientuje się, że nasze zapotrzebowanie nie jest tak duże i być może żywność zostanie rozdystrybuowana do innych części świata? Oczywiście to tylko hipoteza.

A co z ubraniami? Pisze Pan o ich produkcji w Bangladeszu, rozmawia Pan z ofiarami tego przemysłu. Z jednej strony my wiemy, że noszone przez nas koszulki są naprawdę okupione krwią, informacje o tym pojawiają się w mediach, są nagłaśniane. Ale równocześnie mają niewielkie przełożenie na nasze życie – dalej kupujemy odzież głównie w sieciówkach.

To kolejny bardzo złożony problem. Mówi się o tym, żeby np. bojkotować te produkty. Sam w domu mam na ten temat ciągłą dyskusję, bo moja żona twierdzi, że nie powinniśmy ich kupować. Ale z drugiej strony – całkowity bojkot mógłby okazać się niebezpieczny, bo w jego następstwie tysiące, jeżeli nie więcej, mieszkańców Azji mogłoby stracić pracę. Czyli osiągnęlibyśmy odwrotny skutek. Przypuszczam, że właśnie dlatego nie są organizowane żadne bardziej intensywne akcje bojkotujące ten przemysł.

Być może jakimś pomysłem byłoby społeczne potępienie firm, które wykorzystują ludzi i równocześnie przyznają się do tego, jak Zara i cały Inditex. Trudno byłoby przestać kupować te ubrania, ale może jakimś rozwiązaniem okazałoby się organizowanie pikiet przed drzwiami sklepów? Może to przyniosłoby jakiś efekt…
a0af5a28-a39e-4ac6-a01f-8faee7759e71 Okładka książki "Głód" - Materiały prasowe
Okładka książki "Głód"

Niemało pisze Pan też o organizacjach humanitarnych i tak naprawdę przedstawia je Pan chyba jako trybiki w machinie systemu, który podtrzymuje głód.

Pracowałem z Lekarzami bez Granic (ang. Doctors without Borders – przyp. Onet), którzy bardzo mi pomogli, zapewnili dostęp do ludzi, z którymi chciałem się spotkać i porozmawiać. Oni są niezwykle uczciwi, ale mają też świadomość, że pracują na poziomie efektów, przyczyn. Wiedzą, że nie rozwiążą problemu, ale gdyby ich tam nie było, to ci ludzie, których udaje im się ratować, umarliby.

Inną grupą są organizacje, których najlepszym przykładem jest Światowy Program Żywnościowy (ang. World Food Programme – przyp. Onet). Oni dostarczają pomoc żywnościową, zamiast zapewnić narzędzia, dzięki którym ludzie sami mogliby wyprodukować pożywienie. Wysyłają tę żywność, bo to oczywiście męczące i nieestetyczne, że mamy głód na świecie, ale też dlatego, że, jak sami otwarcie mówią, jeśli nie wysłaliby worków z jedzeniem, to osoby z krajów pogrążonych w głodzie mogłyby stać się terrorystami, albo – co gorsza – mogłyby zbuntować się i podjąć próbę zajęcia naszego miejsca w świecie. Czyli płacimy okup.

Dziesięć dni temu byłem w Norwegii i uczestniczyłem w programie telewizyjnym – wraz z dyrektorką Światowego Programu Żywnościowego. To, co mówiła, wydało mi się jakimś kiepskim żartem – przekonywała wszystkich, że problem głodu tkwi w lokalizacji, że tutaj mamy jedzenie i musimy wysyłać je tam, gdzie go nie ma. Jakby nie wiedziała, że są ludzie, którzy mają przed nosem pożywienie, tylko nie mają pieniędzy, żeby je kupić.

Myślenie w kategoriach państw, narodów – pisze Pan, że to zawsze prowadzi do budowania źle pojmowanej przynależności, pewnego rodzaju egoizmu. Kiedy myślimy tylko o swoim kraju, to trudno nam identyfikować się z tym, co dzieje się poza nim?

Tak, to nieprawdopodobne, że myślimy w ten sposób: interesuje mnie to, co się dzieje w moim kraju. Ograniczamy się linią narysowaną na mapie, a to, co ma miejsce 10 kilometrów dalej, już nas nie obchodzi, bo nas nie dotyczy. Ale to działa jeszcze w inną stronę. Za naszą granicą są pewne zasoby, np. jedzenie, a nam wydaje się, że nie mamy do nich prawa. Jeżeli spojrzymy na to z dystansu, zobaczymy, jakie to nielogiczne.

Fascynujące, że przyjmujemy to jako pewnik, świętość, w ten sposób funkcjonujemy i myślimy. Podchodzimy do naszych granic jak do czegoś, co się nie zmienia, a one są w ciągłym procesie zmiany. I Polska jest chyba tego najlepszym przykładem – przecież tyle razy przesuwała się w jedną czy w drugą stronę.

Zgadza się, ale Polska mierzy się dzisiaj ze wzrostem nastrojów narodowych, a w związku z potrzebą przyjęcia uchodźców z Bliskiego Wschodu przez nasz kraj przetoczyło się wiele dyskusji. Wnioski z nich są mało optymistyczne i pokazują pewien szerszy problem – nie potrafimy solidaryzować się z "innymi".

(Martín Caparrós kiwa potakująco głową i zamyśla się przez chwilę)

Nacjonalizm to egoizm ubrany w piękne słowa: ojczyzna, tradycja itd., a tak naprawdę kryje się pod nimi chciwość – to, co ja tutaj mam, jest moje.

Pisze Pan, że Pana książka jest porażką, bo właściwie każda książka jest porażką. Ale mimo wszystko to szalenie otwierająca oczy porażka.

Nie wiem, dziękuję (uśmiech). Wydaje mi się, że każda książka jest porażką, bo gdy zaczynamy nowy projekt, to mamy bardzo dużo pomysłów, idei, kierunków, w które chcielibyśmy ten projekt pociągnąć. Nie wszystkie możemy zrealizować. W tym sensie efekt końcowy nas rozczarowuje i dlatego jest to porażka. Ale też książkę otwieram cytatem z Becketta: "Spróbować jeszcze raz. Chybić jeszcze raz. Chybić lepiej".

* Martín Caparrós – argentyński dziennikarz i pisarz. Pracował w radiu, telewizji i prasie. Od lat nieustannie podróżuje. Napisał ponad dwadzieścia reportaży, które zostały przetłumaczone na wiele języków. Tłumacz dzieł Woltera, Szekspira i Quevada. W Paryżu studiował historię, mieszkał też w Madrycie i Nowym Jorku. "Głód" ukazuje się nakładem Wydawnictwa Literackiego w tłumaczeniu Marty Szafrańskiej-Brandt. Wywiad został przeprowadzony 29 lutego 2016 r. przy asyście Dominiki Kur-Santos, tłumaczki języka hiszpańskiego.

...

Technicznie owszem. Ale to ze jest glod to nie przypadek. To komus jest na reke np. w tych krajach...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 12, 13, 14, 15, 16  Następny
Strona 13 z 16

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy